Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Jeszcze kilka słów na temat Titanica, część III - podróż do Francji i Irlandii

37 891  
222   16  
Zapraszam na trzecią cześć podróży Titanikiem (to chyba najgorsze zaproszenie, jakie można dać we wstępie). W tej części dowiemy się, jak przebiegał rejs od momentu, w którym liniowiec opuścił port w Southampton i zmierzał w kierunku Francji aż po wyjście na pełny ocean 11 kwietnia. Dowiemy się w końcu, czy istnieje nadal jakiś statek związany z Titanikiem oraz ile prawdy jest w tym, że statek zatonął przez pożar węgla...


Retuszowane zdjęcie-pocztówka przedstawiająca statek w Cherbourgu
Okręt Tezeusza z Cherbourga

Zakończyliśmy poprzednią część na wypłynięciu z Southampton. Jeszcze tego samego dnia około 6 po południu Titanic dotarł do portu Cherbourg we Francji. Port mimo swojej istotności dla ruchu atlantyckiego był zbyt płytki, aby przyjąć tak duży liniowiec. Z tego powodu równolegle z liniowcami budowano statki, które miały im asystować w podejmowaniu pasażerów i bagaży. Były do dwa tendry SS Nomadic i SS Traffic. Ich historia również jest ciekawa - do wybuchu I wojny kursowały obsługując liniowce pasażerskie, później przewoziły żołnierzy brytyjskich na front we Francji. Do zwykłej służby wróciły w okresie międzywojennym, a w czasie II wojny światowej Nomadic uciekł do Anglii, gdzie służył znowu jako transportowiec dla wojska. Traffic nie miał tego szczęścia. Został najpierw zatopiony w porcie, aby nie dostał się w ręce Niemców, ci go jednak wydobyli i wyremontowali, aby służył jako patrolowiec w Kriegsmarine. Jego historia skończyła się w styczniu '41 roku, kiedy został storpedowany i zatopiony przez Royal Navy. Nomadic miał masę szczęścia – przetrwał wojnę. Okazało się jednak, że Niemcy, wiedząc o strategicznej wartości Cherbourga dla aliantów, postanowili wprowadzić poprawki architektoniczne podobne do tych, które wprowadzili w Warszawie i wielu innych europejskich miastach. Port niemal przestał istnieć, co jednak ocaliło statek przed pewnym złomowaniem – nawet mniejsze liniowce nie mogły już zacumować, więc Nomadic przeżywał drugą młodość, obsługując odradzający się ruch atlantycki. Pod koniec lat 60. ruch ponownie zamarł, tym razem z powodu rozwoju lotnictwa, a statek znowu czekał na złomowanie. I tym razem miał szczęście, bowiem został zakupiony przez kolejnego inwestora i przerobiony na wycieczkowiec pływający po Sekwanie. I dożył XXI wieku! W tym czasie już był jednak pływającą ruiną, którą planowano definitywnie zezłomować. Ten statek chyba jednak wyssał całe szczęście z Titanica, bowiem znowu wywinął się spod palnika ponurego złomiarza...


Nomadic około roku 1911

Prywatni ludzie, głównie zebrani w różnych stowarzyszeniach związanych z historią Belfastu i Titanica, zaczęli zbierać fundusze na odkupienie jednostki. Początkowo wydawało się, że sprawa jest stracona, gdy nagle stał się cud – rząd Irlandii Północnej zaoferował zapłatę brakującej sumy! Historia statku zatoczyła pełne koło – Nomadic wrócił do miejsca swoich narodzin, tym razem aby odzyskać oryginalny wygląd. To jest przykład tego, jak można wykorzystać historię zarówno do jej upamiętnienia, jak i zdobycia pieniędzy – Nomadic został odnowiony wraz z wielką pochylnią, na której budowano liniowce, a także wybudowano duże muzeum poświęcone Titanicowi.


Ten sam? statek 105 lat później...

Cała okolica, mimo że jeszcze niedawno była porzuconym i zrujnowanym kompleksem stoczniowym, obecnie jest sercem turystyki w Belfaście. Pozostaje pytanie – czy Nomadic po wieku służby, dziesiątkach remontów i chyba wszystkich wymienionych częściach nadal jest tym samym statkiem czy to już zupełnie nowa jednostka?

W bogatej Francji...

Wracając do Titanica w Cherbourgu – wydawałoby się dość dziwne, że linie angielskie operują również we francuskim porcie mimo tego, że Francja posiadała własne spółki i bardziej konkurencyjna ofertę. Obsługa tego portu miała jednak sens – była skierowana głównie do bogatych anglojęzycznych osób – zwykle Amerykanów i Kanadyjczyków, dla których Europa była wtedy bardzo atrakcyjna, gdyż do Francji i Anglii pływano na studia i w sprawach biznesowych, a nad Morze Śródziemne na wakacje.

W Cherbourgu na pokład dostały się kolejne barwne osoby tego dramatu: John Jacob Astor IV, multimilioner, wojskowy, wynalazca i jeden z pionierów literatury SF. W latach 90. XIX wieku napisał książkę „Podróż w Inne Światy”, gdzie opisał swoje wyobrażenie podróży na Jowisza i Saturna w roku 2000. Wizja była dość intrygująca – USA miałyby być supermocarstwem, większość podróży odbywałaby się drogą powietrzną, a ludzkość wysyłałaby w kosmos statki zasilane energią słoneczną, a komunikacja bezprzewodowa byłaby standardem. Oczywiście nie ze wszystkim trafił – wyobrażał sobie Jowisza i jego księżyce jako tropikalne planety pełne życia, albo że Ziemia zostanie zdominowana populacyjne przez białą rasę człowieka.
Astor brał również udział w wojnie amerykańsko-hiszpańskiej w randze podpułkownika. To co jednak przynosiło mu główny majątek, to inwestycje na rynku nieruchomości, głównie branża hotelarska. Był on najbogatszym pasażerem, dzisiaj po przeliczeniu jego majątek wynosiłby około 2,3 miliarda dolarów. Przy okazji wywołał niemały skandal kilka tygodni wcześniej – poślubił Madeleine Force, która była młodsza od niego o 29 lat.



Najprawdopodobniej najsłynniejszą osobą, która wsiadła w Cherbourgu była Margaret "Maggie" Brown, znana później jako "Niezatapialna Molly Brown". Uznanie zyskała po katastrofie, gdyż jako jedna z nielicznych zainteresowała się pasażerami trzeciej klasy, którzy przeżyli katastrofę, zbierając dla nich pieniądze na nowe życie w Ameryce. Była aktywna również w ruchach feministycznych (była normalną aktywistką, a nie jedną z tych obecnych nazifeministek).



Kojarzycie może z filmu Camerona gościa, który postanowił założyć najlepsze ubranie i umrzeć jak gentleman? Był to "Srebrny Książę" Benjamin Guggenheim, który podróżował w towarzystwie kochanki Léontine Aubart, lokaja Victora Giglio oraz szofera i pokojówki. Guggenheim, chociaż był urodzony w USA, posiadał również niemieckie obywatelstwo i dobrze władał tym językiem. Chociaż już urodził się w zamożnej rodzinie przemysłowców, to sam znacząco powiększył rodzinny majątek poprzez wydobycie i obróbkę srebra.



...i biednej Irlandii

Wizyta w Cherbourgu była krótka – po wymianie pasażerów (24 ludzi wykupiło podróż tylko na drugą stronę kanału, 281 wsiadło na pokład, aczkolwiek te szacunki mogą być nieco inne – nie wiadomo, ilu pasażerów nie zrealizowało biletów) i zabraniu poczty, kilka minut po 20 podniesiono kotwicę i trzykrotny gwizdek oznajmił początek drugiego etapu – następny cel: Queenstown (obecnie Cobh) w Irlandii.

Queenstown był zupełnie innym portem niż Southampton czy Cherbourg. Irlandia była biedna. Potwornie biedna. W tamtych czasach dla Irlandczyków wyjazd do Ameryki był marzeniem, a Titanic jego spełnieniem – standard, który panował w trzeciej klasie był często nieznany dla tych ludzi.

W porcie Queenstown doszło do dość zabawnego wydarzenia. Otóż czwarty komin Titanica był jedynie atrapą, która miała na celu wizualnie powiększyć statek i dodać mu prestiżu – taka morska wersja spoilera 50 koni pod maską (w sumie w środku komina był mniejszy wewnętrzny komin do odprowadzania dymu z piekarni i kambuza, czyli kuchni). Komin ten przechodził w szyb prowadzący do pomieszczenia turbiny, a przez całość przechodziły drabiny, tak że możliwe było wejście na sam szczyt od środka. Pewien palacz zrobił chcąc lub nie mały dowcip – wszedł na szczyt komina, wywołując dość oczywistą reakcję pasażerów (O KUR**, DIABEŁ!).



W Queenstown ze statku uciekł również palacz John Coffey. Oczywiście później dorabiano do tego legendy, że był to zły omen, że miał on wizje, że Bóg mu się objawił i tym podobne rzeczy. Rzecz była dużo bardziej prozaiczna – Coffey pochodził z Irlandii, w dodatku z Queenstown, a będąc w Southampton był kompletnie spłukany. Podjął on pracę na Titanicu po to, aby mieć darmowy bilet do domu. Był on jednym z 8 ludzi, którzy opuścili statek tego dnia. Na nieszczęście 128 dołączyło do ostatniego etapu podróży. Właśnie przez takie incydenty jak przypadek Coffeya czy wcześniej braci Slade oraz niezrealizowane bilety ciężko doliczyć się, ilu pasażerów płynęło ostatecznie Titanikiem (niektóre takie przypadki wychodziły na jaw po wielu latach). Najbardziej prawdopodobna liczba osób na pokładzie w momencie opuszczenia Irlandii wynosi 2207, z czego 885 stanowiła załoga.

Ogółem maksymalna pojemność wynosiła 3547 osób, na szczęście ze względu na wysoką cenę biletu na pierwszy rejs niewiele osób zdecydowało się na zakup.

Godzina 13:30, 11 kwietnia – ponownie trzy gwizdki oznajmiły początek kolejnego, ostatniego etapu podróży – Titanic rozpoczyna pierwszy atlantycki rejs. Cel i data: Nabrzeże nr 54 w Nowym Jorku, 17 kwietnia rano. Aktualne opóźnienie: 105 lat, 9 miesięcy, 11 dni.

A co z pożarem?

Być może słyszeliście o stosunkowo nowej teorii, jakoby na Titanicu szalał pod pokładem pożar, który był ściśle ukrywany przez załogę, a który doprowadził do uszkodzenia kadłuba, co przyśpieszyło zatoniecie lub nawet było głównym powodem katastrofy? Na kanale Discovery dość często emitowany jest dokument "Titanic: Nowe Dowody", gdzie ta teoria jest lansowana.
W skrócie ta teoria wygląda tak: na krótko przed wyruszeniem statku w rejs w jednym z bunkrów węglowych doszło do pożaru, który palił się kilka dni. W jego efekcie przylegająca do bunkra węglowego cześć kadłuba (m.in. gródź dzieląca kotłownie nr 5 i 6) została rozhartowana i znacznie osłabiona. Po kolizji kotłownia nr 6 została momentalnie zalana, ale w piątce udało się ustabilizować sytuację i wypompować wodę. Na krótko, bowiem osłabiona gródź pękła, pieczętując los ludzi w środku i całego statku.

Otóż... telewizja kłamie, nihil novi. Pożar faktycznie był, podobnie zresztą jak tragicznie zakończona walka o statek w piątej kotłowni, lecz cała reszta to bajki. Po kolei:
Przed wypłynięciem z Southampton faktycznie doszło do samozapłonu węgla w bunkrze węglowym kotłowni numer 6 (znajdującej się najbliżej dziobu), ale nie była to rzecz niezwykła na takim statku. Po prostu wszędzie tam, gdzie są duże ilości węgla, może dojść do spontanicznego samozapłonu i jest to dość typowy problem w kopalniach, składach czy w końcu kiedyś na statkach węglowych. Węgiel, szczególnie taki niewydobyty lub świeżo wydobyty, ma tendencję do pochłaniania tlenu z powietrza (autoutleniania), któremu towarzyszy emisja dużej ilości ciepła. Jeśli taki węgiel będzie składowany w kopcu, to ciepło będzie się kumulowało wewnątrz niego – i voilà - po pewnym czasie węgiel spontanicznie się zapali.

Taki pożar z reguły nie jest zbyt groźny ze względu na ograniczony dostęp tlenu do wnętrza kopca. Żarzy się, ale nie pali otwartym ogniem i zwykle nie przekracza 400 stopni Celsjusza. Zwykle takie pożary można gasić na dwa sposoby: albo całkowicie odciąć tlen (co było niemożliwe, gdyż bunkry nie były hermetycznie szczelne), albo najbardziej sensownym sposobem w tym przypadku to po prostu wybranie węgla i spalenie go w kotłach w czasie podróży. I faktycznie ten pożar został ugaszony na dzień przed katastrofą właśnie przez opróżnienie bunkra, więc teorię o nieopanowanym ogniu możemy, cóż... utopić. Incydent też nie był jakoś ukrywany przez załogę - po prostu palacze i mechanicy zwyczajnie nie mieli kontaktu z pasażerami, a sprawa i tak była omawiana otwarcie w czasie działania komisji śledczych powołanych po katastrofie.
Dalej teoria o fatalnym pożarze mówi o tym, że po kolizji z górą lodową doszło do pęknięcia grodzi dzielącej kotłownie numer 5 i 6. Otóż tam doszło do czegoś innego, co nie miało związku z pożarem, ale to materiał na główne artykuły. Na Pamiętną Noc.



Tłum marynarzy pokład mu zdobi
Słonce na górze pięknie lśni
Dobry fotograf to zdjęcie zrobił
Wszystko jak żywe, aż się cni

Tym dobrym fotografem był jezuita Frank Brownie. Jego pasją była fotografia, a miał to szczęście, że bilet wykupił jedynie do Queenstown, dzięki czemu nie tylko przeżył, ale jego fotografie do dzisiaj stanowią jedno z najcenniejszych źródeł wiedzy o statku. Dzięki temu, że był duchownym, załoga przymykała oko na fakt, że poruszał się swobodnie po statku ignorując obostrzenia dotyczące klas i zebrał on naprawdę niezwykła kolekcję, zaczynając od sfer ludzi wielkich i bogatych, po biednych i zapomnianych:


Brownie wykonał to zdjęcie schodząc z pokładu. Na samej górze widać kapitana Smitha, jest to prawdopodobnie jego ostatnie zdjęcie.


Promenada II klasy. Była ona umieszczona na najwyższym pokładzie, na rufowej części statku


Rufowa promenada I klasy


Oficer, prawdopodobnie sam kapitan Smith, samotnie na spacerze pokładowym pokładzie spacerowym I klasy.


Salon obiadowy I klasy



Następna część będzie obejmowała ramy czasowe od wypłynięcia na otwarty ocean aż po godzinę 11:30 14 kwietnia, na dziesięć minut przed kolizją. W tej części będzie mowa o tym, czy Ismay faktycznie naciskał na kapitana w kwestii prędkości, jak komunikowano się na morzu telegrafami, jak wyglądała kwestia ostrzeżeń przed lodem i co się z nimi stało. A z bardziej przyziemnych rzeczy – trochę o muzyce, którą grały orkiestry na statkach w tamtym czasie...

Oglądany: 37891x | Komentarzy: 16 | Okejek: 222 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało