Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Polskie kino przedwojenne w języku jidysz

22 356  
138   30  
Czy to się komuś podoba czy nie, trudno jest mówić o rozwoju polskiego kina bez wspominania o twórcach żydowskich. Takie nazwiska, jak Andrzej Marek, Stanisław Sebel, Marian Fuks (skądinąd uznany za pierwszego fotoreportera II RP, ale to już materiał na zupełnie inną opowieść) czy Aleksander Hertz, są nierozerwalnie związane z początkami polskiej kinematografii.


Scena z filmu „W lasach polskich” („In di pojlisze welder”) z 1929 roku.
Twórcy ci mieli nie tylko żydowskie pochodzenie, ale w swojej twórczości często również sięgali do tradycji żydowskiej i oprawiali swoje filmy w napisy także w języku jidysz, aczkolwiek równie chętnie przedstawiali motywy związane z polską historią i tradycjami. Co więcej, najstarsza zachowana polska produkcja filmowa, poruszająca problem ciężkich losów Polaków pod zaborami, została wyprodukowana przez iluzjon „Siła”, którego właścicielem był niejaki Mojżesz Towbin.


Mnie jednak najbardziej interesuje polskie przedwojenne kino dźwiękowe, a więc lata 1930 – 1939, aczkolwiek tu skupię się na latach 1936 – 1939, uznawanych za złotą erę kina żydowskiego.


Kadr z filmu „Błazen purymowy” („Purimszpiler”) z 1937 roku.

Pozwólcie, że na początek pobawię się w detektywa-tropiciela Żydów. Ci, którzy zetknęli się z którymkolwiek z moich dotychczasowych tekstów o przedwojennych aktorach wiedzą, że stosunkowo dużo miejsca staram się poświęcać ich filmografii. Kto stoi za tymi produkcjami?
Na dwadzieścia cztery wymienione przeze mnie filmy, piętnaście miało żydowskich reżyserów (w przypadku dwóch produkcji, posiadających tego samego reżysera, mam niepotwierdzone podejrzenia), a trzy były współreżyserowane przez Żyda i nie-Żyda. Za te w sumie osiemnaście (polskojęzycznych) filmów odpowiada ośmiu żydowskich reżyserów (w tym Michał Waszyński – człowiek, bez którego trudno wyobrazić sobie polskie kino przedwojenne), z czego czterech ma na koncie produkcje zarówno w języku polskim, jak i jidysz, a czterech reżyserowało tylko filmy polskojęzyczne. Aczkolwiek ciekawsze wydaje się to, że z sześciu reżyserów o stricte polskim pochodzeniu, jeden ma na koncie również produkcje w języku jidysz. To może Wam zobrazować, jak przeplatały się te dwie gałęzie naszej rodzimej przedwojennej filmografii, ale również pokazuje, jak dużą rolę odgrywali w polskim kinie twórcy pochodzenia żydowskiego.


Kadr z filmu „List do matki” („A briwele der mamen”) z 1938 roku.

Wracając do polskiego kina dźwiękowego w języku jidysz – filmy te są unikatowe. Siłą rzeczy są osadzone w społeczności polskich Żydów, pokazują ich tradycje, stroje, obyczaje i wierzenia. Okraszone są niekiedy żydowską filozofią życia, a niekiedy żydowskim szmoncesem. Językiem dominującym jest oczywiście jidysz, ale czasem przewija się przez nie również język polski, w sposób co prawda symboliczny (szyldy sklepowe, gazety, krótkie zwroty typu: poszoł won, jazda stąd, serwus, podwieźć was?), ale nie pozostawiający wątpliwości, że główni bohaterowie go znają. Mimo że to filmy na wskroś żydowskie, to są zrozumiałe i łatwe w odbiorze również dla szerszej publiczności, a z punktu widzenia współczesnego widza - są zapisem niezwykłego świata, którego już nie ma.


Kadr z filmu „Mateczka” („Mamele”) z 1938 roku.

I zaczynamy z grubej rury. Jedną z pierwszych pełnometrażowych produkcji tego typu jest fabularyzowany film dokumentalny „Droga młodych” („Mir kumen on”) z 1936 roku – produkcja, której w Polsce cenzura nie wpuściła do kin. Jego kopia została przemycona do Francji, gdzie film spotkał się z uznaniem, a stamtąd poszedł dalej w świat, nie unikając jednak po drodze nożyc cenzorów.


Kopia dostępna na YouTube poprzedzona jest angielską przedmową. Właściwy film zaczyna się od 10:15. Z czołówki dość ciężko jest czegokolwiek się dowiedzieć – napisy polskie, jidysz i angielskie nakładają się na siebie. Na początku filmu pokazane są fatalne warunki egzystencji ubogich rodzin, ale, mimo swojej drastyczności, nie to było głównym powodem sprzeciwu cenzury. Jakiś czas później jest mowa o strajku górników w Zagłębiu, których dzieciom mali pensjonariusze ośrodka postanawiają odstąpić swoje miejsca, i ten moment był już dla cenzorów nie do przełknięcia. Wprawdzie zaproponowano upublicznienie ocenzurowanej wersji, ale zarzutów wobec filmu było tak wiele, że skracały one jego długość o 1/3. No cóż – przy tej produkcji maczali palce m.in. Aleksander Ford i Wanda Wasilewska, a to do czegoś zobowiązuje...

Głównym wątkiem filmu jest sanatorium im. Włodzimierza Medema w Miedzeszynie. Osoby, które chciały by dowiedzieć się więcej o tym niezwykłym miejscu, w internecie bez problemu znajdą więcej informacji. W filmie pokazany jest turnus w wyżej wymienionym ośrodku. Widzimy, że dzieci są traktowane z szacunkiem i wręcz rozpieszczane, ale jednocześnie uczą się samorządności, odpowiedzialności i koleżeństwa.



Film wprawdzie jest nakręcony w jidysz, lecz pojawia się w nim również język polski (55:50). Jak być może już się domyślacie, z produkcji tej bije przesłanie o tym, jak ważne jest odpowiednie kształtowanie dzieci i młodzieży oraz że solidarność jest w stanie przezwyciężyć niesprawiedliwości społeczne.

Również w 1936 roku powstała komedia „Judeł gra na skrzypcach” („Jidl mit'n fidl”). Jej główną gwiazdą jest Molly Picon – amerykańska aktorka (potomkini żydowskich emigrantów z Polski), która tu pojawiła się po raz pierwszy, ale nie ostatni, w żydowskim filmie naszej rodzimej produkcji.



Niewątpliwym atutem filmu są piosenki w jej wykonaniu.


Grana przez Molly główna bohaterka zmuszona jest udać się wraz z ojcem w świat w poszukiwaniu lepszego życia. Jednak, aby podczas tułaczki uniknąć niepożądanych zaczepek ze strony mężczyzn, dziewczyna przebiera się za chłopaka – tytułowego Judeła, który gra na skrzypcach. Sytuacja ta oczywiście generuje cały szereg zabawnych sytuacji, wśród których nie brakuje sercowych perypetii głównej bohaterki.


W 1937 roku powstała komedia „Weseli biedacy” („Frejleche kabcunim”). Przywołuję ten film trochę przekornie, gdyż, mimo świetnej obsady i ciekawego pomysłu, okazał się on klapą. Nie mam zamiaru twierdzić, że jest to film wybitny, jednakże moim zdaniem został potraktowany zbyt surowo. Scenariusz filmu został napisany z myślą o bodajże najpopularniejszym przedwojennym duecie żydowskich komików - Szymonie Dżiganie i Izraelu Szumacherze.



Wcielili się oni w rolę tytułowych biedaków, którym wydaje się, że odkryli złoże ropy. Podkreślmy – tylko tak im się wydaje, ale wieść szybko się rozchodzi i wielu próbuje uszczknąć z tego odkrycia coś dla siebie. Do tego dochodzą jeszcze perypetie sąsiedzkie, rodzinne i, rzecz jasna - matrymonialno-sercowe. Czy w takiej sytuacji może nie być wesoło?


W 1939 roku ten sam duet pojawił się w dramacie „Bezdomni” („On a hejm ”). Był to czas, gdy w Europie było już naprawdę gorąco i od reżysera Aleksandra Martena oczekiwano, że w swojej produkcji odniesie się do problemu narastającej dyskryminacji Żydów. Lecz on zrobił coś nieco innego. Poruszył problem emigracji i pokazał ludzi, którzy po opuszczeniu swych rodzinnych stron i wyjechaniu do Ameryki, nie potrafią się odnaleźć w nowym otoczeniu. Film przesycony jest tęsknotą, mocno razi w nim zachwianie relacji międzyludzkich i wyobcowanie. Warto podkreślić, że jest to ostatnia polska produkcja w języku jidysz.


Zanim jednak przyszedł rok 1939, w 1937 roku powstał przesycony wierzeniami i mistyką chasydzką film „Dybuk”, oparty na głośniej sztuce Szymona An-skiego o tym samym tytule.



Mimo że z perspektywy współczesnego widza zaczyna się dość zabawnie (dwójka przyjaciół wyczekuje na odpowiedni moment, by powiedzieć coś rabinowi i wyglądają przy tym jak para gejów, którzy chcą zrobić coming out, ale trochę się wstydzą), to produkcja ta ma w sobie coś tajemniczego. Pokazuje, do czego może doprowadzić rozpacz spowodowana nieszczęśliwą miłością, mówi o tym, jak tragiczne mogą być długofalowe skutki pochopnie podjętych postanowień.



Nad całą akcją unosi się atmosfera niesamowitości, podsycana przez tajemniczego wędrowca - Meszulacha, który pojawia się w kluczowych momentach, a świat żywych przenika się ze światem umarłych. Niewątpliwie jest to film wyjątkowy nie tylko w porównaniu z innymi filmami żydowskimi, ale także na tle całego naszego ówczesnego kina.


Bardzo ciekawym projektem była seria filmów poświęconych społecznościom żydowskim w różnych miastach Polski, nakręconych w latach 1938 – 1939. Każdy z nich był zatytułowany „Jewish live in... (nazwa miasta)”, poza filmem z Warszawy, noszącym tytuł „A day in Warsaw”. W sumie powstało ich sześć (Białystok, Kraków, Lwów, Łódź, Warszawa, Wilno), z czego dziś jeden uznany jest za zaginiony (Łódź). Każdy film trwa około 10 minut, zaczyna się od przedstawienia w ogólnym zarysie danego miasta i jego najważniejszych miejsc, a następnie skupia się na społeczności żydowskiej, najważniejszych żydowskich budynkach itp. Poniżej wklejam wszystkie dostępne filmy z tej serii.










Oczywiście, nie są to wszystkie filmy żydowskie. Jeśli kogoś z Was ten temat zainteresował, odsyłam do źródeł oraz zachęcam do zapoznania się z poniższym wykładem:


A wszystkich, których pociąga stare kino, zapraszam do klubu Po czarno-białej stronie mocy, a także do poznania gwiazd ekranu, podziwianych przez nasze babcie i dziadków:
Nic o tobie nie wiem...
O takiej jednej, co wytańczyła sobie życie
Witold Zacharewicz - aktor uwodzicielski i tragiczny

Powyższy tekst dotyczy tylko i wyłącznie filmografii i nie ma żadnych konotacji z aktualnymi relacjami między Polską a Izraelem.

Źródła:
Natan Gross, „Film żydowski w Polsce”, Kraków 2002
„Historia filmu polskiego” t. 1 i 2, praca zbiorowa pod redakcją Jerzego Toeplitza, Warszawa 1988 - 1989 oraz: 1, 2, 3
1

Oglądany: 22356x | Komentarzy: 30 | Okejek: 138 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało