Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ciężkie powroty XII

32 320  
3   7  
Kliknij i zobacz Kalendarz Menelli 2007 w całej okazałości!Stary wyjadacz :
Najdziwniejsze co piłem była Żmijówka z zawiniętą żmiją w butelce z Korei Północnej. Aż 60 %, aż skręcało.
Komin:
LoooL dla mnie najdziwniejsze było wino produkcji mojego brajdaka, nie wchodzę w szczegóły.*

Jeśli jednak nie chcesz niczego gubić mamy najlepszą z możliwych rad! Nie pij!

GUSTLIK

Osiemnastka u koleżanki w wynajętej połowie jednego z klubów. Moja ekipa jak zawsze najgorsza, czego dowodem było sześć osób śpiących w naszej loży, rozbite na podłodze 4 flaszki 0,7 i 6 kufli, kielonków już nawet się nie dało zliczyć, delikatny spawik przyozdabiał parkiet. I tak przyjemnie upływał czas, aż w końcu stwierdziliśmy, że czas na ewakuację do innej koleżanki, która była na tyle dobra, że zechciała udostępnić nam część swego mieszkania na tzw. dojście do siebie.
Zaczęliśmy budzić się nawzajem i organizować odwrót, kiedy okazało się, że nie ma pewnego osobnika o ksywie Gustlik. Szukaliśmy go dosłownie wszędzie. Całkiem po prostu myśleliśmy, że nasz towarzysz zniknął gdzieś z jakąś nowo poznaną damą, jako że Gustlik zwykł częściej myśleć narzędziem przedłużania żywotności swego rodu, aniżeli głową, a w stanie upojenia to już musowo. Inna hipoteza wskazywała na odwrót do domu bez słowa pożegnania. Jednak do myślenia dawała nam pozostawiona przez niego kurtka z pieniędzmi, kluczami do domu i komórką w środku. W końcu pożegnania nadszedł czas i rozpoczęliśmy odwrót na drugi koniec miasta do wyżej wspomnianej koleżanki. Jako, że dobrzy z nas kumple postanowiliśmy wziąć tą nieszczęsną kurtkę, co by się nie zagubiła. Należy dodać, że była ona niezbędnym elementem wyposażenia każdego melanżownika, gdyż była połowa grudnia.
Odwrót w naszym wykonaniu zakończył się pełnym sukcesem. Po przebudzeniu około godziny 7:30 dnia następnego zadzwoniliśmy do rezydencji Gustlika z nadzieją, że jednak żyje. I co się okazało ? Gustlik spał w najlepsze w drugiej, nieużywanej sali w knajpie, gdzie leżały wszystkie kurtki i inne klamoty. Jak mogliśmy go nie zauważyć to nie mam pojęcia. O 3:30 rano obudził go barman i oznajmił, że następuje koniec imprezy. Gustlik przerażony stwierdził brak kurtki i całej jej zawartości. Jednak niezrażony tym postanowił udać się do domu w samym swetrze. Miał do domu z knajpy około 10 km, padał deszcz, było niemiłosiernie zimno, w głowie bania jak mogli mnie zostawić i gdzie ta kurtka. Na dodatek drzwi musiała mu otworzyć mamuśka. Wyraz jej twarzy na widok chwiejącego się, pozbawionego kurtki, całego mokrego synusia o godzinie 6 rano - bezcenny.
Wydaje mi się, że spełniliśmy nasz koleżeński obowiązek - nie dało się uratować Gustlika, uratowaliśmy przynajmniej kurtkę. Morał z tego taki: Piłeś? Załóż kurtkę.

by Boborow

* * * * *

RAJD

Zaczął się wieczór z jednym gościem, który nie może się upić inaczej, jak pijąc ze szklanki zamiast kieliszków (w częstotliwości takiej jak pozostali), a i to czasem mu nie wychodzi. No i tak sobie popili, że kolega miał już pełne buty więc zebrał się do domu (impreza była jakieś 200 metrów od jego domu, godzina około 22). Mniej więcej chwilę przed wyjściem urwał mu się film. Kiedy zaczął kontaktować (była godzina około 3 w nocy) spostrzegł, że zamiast w ciepłym wyrku znajduje się w bruździe świeżo zaoranego pola. Dookoła kompletna ciemność, leje deszcz. Do tego znajdował się na terenie jakiejś farmy za 2,5 metrowym ogrodzeniem, a w perspektywie widniała malownicza, acz upiorna w tych okolicznościach panorama naszego miasta (w odległości jakichś 2 km). Do dziś zagadka jego nocnego rajdu pozostaje nierozwikłana.

by Catalyst

* * * * *

ELVIS

Działo się to w tym roku w Katarzynki. Impreza zacna. Oryginalna. W wynajętym mieszkaniu. Wskazanie było, aby przebrać się z tej okazji. Cóż dzięki pomysłowości kumpli miałem niepowtarzalną okazję wcielić się w rolę Króla-Elvisa. Impreza jak to impreza jedno się pamięta, inne nie. W każdym razie: o godzinie dziewiątej z minutami (rano-następny dzień) obudziłem się na jakiejś sofie i (ponieważ impreza w zasadzie zakończona), postanowiłem udać się do domu. To że miałem (pieroński ból głowy) podstawowy problem ze znalezieniem kurtki i że chciałem otwierać szafę (gdzie kurtka była) przez lustro na ścianie bocznej nawet nie warto wspominać, mimo iż trwało to trochę. No cóż w końcu wyszedłem. Schodzę po schodach. Jestem na zewnątrz. TYLKO niestety tak nieszczęśliwie się złożyło że w plątaninie korytarzy (ehhh te stare kamienice....) pomyliłem drogi i znalazłem się na podwórku. TYLKO trafiłem na drzwi zatrzaskowe (klamka z jednej strony - i to tej niewłaściwej, a podwórko otoczone murami. Jedyną osobą do której miałem numer telefonu i która jeszcze była "na imprezie" był kumpel. TYLKO że spał snem baaardzo sprawiedliwego (i trudno byłoby go dobudzić), a poza tym pewnie sam miałby problem ze zlokalizowaniem telefonu. Ale oto mur (chyba) nie wysoki, a na podwórku obok już nie ma takich diabelskich wynalazków (drzwi w ogóle nie było). I tak oto w stroju Elvisa zabrałem się za to, czym Wałęsa zasłynął. Uwieszonym na murze będąc zobaczyłem, że ktoś nie wiedzieć czemu, zainstalował na nim (częściowo) drut kolczasty. Niespodziewanie część górna przyodziewku mego zawiesiła się na tym drucie. Znacznie opóźniło to moje przechodzenie (strój wypożyczony, więc go szkoda). Jakoś jednak udało mi się uwolnić (do dziś nie wiem jak wytrzymałem wisząc na jednej ręce, uwalniając drugą zaplątaną garderobę). I chyba trochę to trwało.... Jako pamiątka została mi rana na lewej ręce i zaskakujące zadrapanie na górnej części nosa. No ale się udało i strój też się nie zniszczył. Pomyślałem sobie tylko, co musiał myśleć sobie przypadkowy mieszkaniec jednej z rzeczonych kamienic, gdy przy porannej kawie ujrzał na swoim podwórku kolesia w stroju "bazarowego Elvisa" mocującego się przez pewien czas z murem.

by Ppogodny @

* * * * *

DWA Z JEDNEJ IMPREZY

Rodzice kolegi wybyli na weekend, a że mieszka on w "mniejszej miejscowości" za Trójmiastem zebraliśmy się w puszkę (czytaj Matiz) kumpeli i pojechaliśmy. Impreza była bardzo udana, ale poranek nie był już taki przyjemny. W lodówce nic nie było, więc zamówiliśmy na śniadanie (g.14.00) pizze! O godzinie 15.00 zapakowaliśmy się do puszki i wracamy do domu. Niestety kolega zapomniał kluczy od domu, więc musieliśmy wracać. W tym momencie koleżanka oświadczyła, że ona wysiądzie bo chyba "pizza" jaj zaszkodziła i jak będziemy wracać, to ją zgarniemy. Kiedy wracaliśmy wsiadła, ale dalej nie najlepiej się czuła. Stwierdziła, że wytrzyma. Niestety gdy byliśmy już niedaleko celu nie wytrzymała! Staliśmy na głównej ulicy miasta w korku, gdy nasza malutka delikatna koleżanka oświadczyła, że wysiada!! Kumpela zjechała na chodnik, a tamta wysiadła, stanęła na trawniczku robiąc niezłe widowisko dla ludzi stojących w korku!! Ja tylko zamknęłam okno żeby nie słyszeć odgłosów. Po tym zdarzeniu stwierdziliśmy kolejny raz, że uwielbiamy studenckie życie.

Ta sama impreza u kolegi w "mniejszej miejscowości" za Trójmiastem, parę godzin wcześniej:
Kolega w trakcie domówki stwierdził, że można by gdzieś się przejść, wiec po skonsumowaniu tego co mieliśmy wybraliśmy się na karaoke do pobliskiej knajpki. Jeden z kolegów coraz bardziej zsuwał się z siedzenia, aż w końcu stwierdził, że wraca już do domu spać. Kolega organizator dał mu swoje klucze od domu i powiedział, że ma jedno zadanie: OTWORZYĆ NAM DRZWI OD DOMU JAK BĘDZIEMY WRACAĆ!! Po kilku godzinach stwierdziliśmy, że my też już chcemy spać. Kolega organizator jeszcze został. Niestety gdy dotarliśmy przed bramę okazało się, że jest zamknięta. Śpiący już kolega nie odbierał telefonu więc postanowiłam otworzyć bramkę od wewnątrz. W szpilkach przeskoczyłam przez 2 metrowy plot (nie mam pojęcia jak ja to zrobiłam, bo plot jest gładziutki). Gdy reszta wpełzła na podwórko zaczęło się dobijanie do domu. Waliliśmy w okna, dzwoniliśmy dzwonkiem, domofonem, na tel. domowy i komórkę śpiącego kolegi. Nawet nie drgnął chociaż spał na dole i widzieliśmy go przez okno! Obiegliśmy cały dom dookoła, ale niestety wszystko było szczelnie zamknięte. Po godzinie doczołgał się kolega organizator z nowym kolegą i dalej staliśmy jak sieroty i marźliśmy. Nowy kolega gdzieś zniknął i po chwili, ku naszemu zdziwieniu otworzył nam drzwi od środka!! Nie wiemy jak otworzył drzwi od tarasu, ale kolega organizator wie, że powinien zmienić zamki.
Ps. Śpiący kolega obudził się po 2 godzinach i miał do nas pretensje, że hałasujemy i go obudziliśmy.

by Mock

* * * * *

KOMANDOSI NA RAUSZU

Z grupką przyjaciół pojechałem na długi weekend majowy do domku nad jezioro zakosztować zbliżającej się wiosny i kąpieli w lodowatej wodzie. Wiadomo jak kończą się takie wypady, szczególnie z grupką przyjaciół. Więc zaczęliśmy tankować od rana i tak wieczorem mieliśmy już ze dwie skrzynki pustych butelek po piwie. W napływie mądrości wpadł nam do głowy pomysł, żeby nakręcić film video. Scenariusz prosty: Desant wojsk koalicji na domek sąsiadów (tej nocy jeszcze pusty), przeniknięcie niezauważonym (fotokomórki włączające światło przy domku sąsiadki) oraz uratowanie porwanego towarzysza (znajdował się na balkonie sąsiadki). Więc akcja. Desant trwa. Przeniknęliśmy za linię wroga niezauważeni. Na wszelki wypadek założyliśmy folię na fotokomórkę. Uwalniamy kolegę. Niestety wykryła nas druga fotokomórka. Ucieczka! Uciekłem skacząc przez 2,5 metrową furtkę, ale po namyśle wróciłem nie mogąc zostawić towarzyszy na pastwę losu. Przerzuciliśmy porwanego przez mniejszy metrowy płotek, po chwili wszyscy się ewakuowali, więc i ja chciałem to zrobić, ale ze stylem. Przeskoczyłem więc jak komandos upadając bokiem i turlając się po trawie. Pech chciał że wylądowałem na betonowym murku. Dosyć mocno rozciąłem sobie rękę. Czując spełniony obowiązek poszliśmy spać. Koło godziny 8 budzimy się słysząc głosy jakiejś kobiety. Sąsiadka wróciła. Nie było by to nic strasznego gdyby nie to, że nie posprzątaliśmy po sobie. Folia była na fotokomórce, jakaś doniczka spadła z balkonu i się potłukła, podeptana trawa i zniszczony iglaczek... Bliznę na ręce mam do dziś.

by Thevion

* * * * *

BRAT

Odwiedziłem ostatnio kraj ojczysty i taka oto historyjka spotkała mnie i mojego ciotecznego brata Grzegorza. Otóż pewnego wieczorku, środa ok godz. 20.00, szykuję się do nadrabiania zaległości konwersacyjnych ze znajomymi, nastrój bojowy, chęć przeogromna, więc generalnie jest jazz. Dzwoni telefon, patrzę że to Grzegorz, więc cieszę się, będzie więcej wiary do wspominania. Odbieram:
[G]rzegorz: Szwwwwżzsezs ... szeszszsć ...
[J]a: Słucham ?!?
Grześ bełkocze nie z tej ziemi, więc przetłumaczę na nasze.
[G]: Przywieź mnie do domu, bo się uwaliłem jak świnia.
[J]: OK, gdzie jesteś?
[G]: Siedzę na ławeczce w parku.
[J]: W którym parku?
[G]: W Nałęczowie. (A miasteczko Nałęczów oddalone od Lublina jest o jakieś 25km.)
[J]: Dobra, siedź i nie ruszaj się, za pół godziny będę.
No i zebrałem się. Wsiadłem w pojazd (autko jest w wersji kombi, co ważne jest potem) i śmigam do Nałęczowa. Sam park nie jest duży, ale ławeczek sporo, więc w międzyczasie ciekawa rozmowa telefoniczna, pt.: która to ławeczka. Dotarłem do ławeczki z bratem a oczom mym ukazał się obraz nędzy i rozpaczy. Brat w połowie utytłany w błocie koloru musztardy, bez jednego buta, siedzi przytulony do plecaka i czeka. Pierwsza myśl jak go zabrać, przecież autko sobie pobrudzę! No ale cóż, brat bliski więc trzeba się poświęcić. Po drodze do pojazdu wpadłem na iście przebiegły sposób przetransportowania Grzesia. Otóż jak wspomniałem autko moje to wersja kombi, więc bagażnik dość spory i brata zmieści. A że dnia tego rano przewoziłem graty zabrudzone więc bagażnik wyłożony folią pozostał. Tamże usadowiłem brata, który nie bardzo chciał siedzieć, więc legł krzyżem zapierając się rękoma coby na zakrętach nie latać. W taki sposób dowiozłem go do domu, wprowadziłem na 3 piętro, oddałem w ręce jego rodzicielki i udałem się nadrabiać zaległości. Następnego dnia zadzwoniłem do niego i pytam się o stan ducha i ciała, oraz jak on znalazł się w Nałęczowie. Oto co usłyszałem:
[G]: Ja w Nałęczowie? Ty mnie przywiozłeś? Ja wyszedłem we wtorek do kumpla filmy zgrać na płytki.
Chciałbym minę jego zobaczyć wtedy.

by Dannych

* * * * *

A WSZYSTKO PRZEZ ŻUBRÓWKĘ

Będąc młodym jeszcze leszczem, zakończyłem pracę wakacyjną w jeden miesiąc wakacji (lipiec). Pobraliśmy z kumplami wypłaty (1200 zł w 1997 to było coś) i umówiliśmy się w knajpie o wdzięcznej nazwie "Afrodyta". Jedna kolejka, druga, trzynasta, ale ok tu kamerzysta jeszcze kręcił. Podszedł kumpel z którym pracowaliśmy i mówi "pijecie ze mną żubrówkę, czy nie? Cooooo ze mną nie wypijecie?"
No to się napiliśmy. Więcej grzechów nie pamiętam obudziłem się rano we własnym łóżku w pozycji embrionalnej z pytaniem czemu nasz kot tak stepuje.
Z zapisków sąsiadów i mamusi :
a) z knajpy wynieśli mnie o 2, o 5 byłem w domu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że lokal ten dzieli od mojego domku 150 m w linii prostej bez żadnych przeszkód
b) mama usłyszała pukanie o 5 rano otwiera drzwi wpada jej syn, jej duma - sztywna. I tylko kumpel mówi z dołu: przyniosłem syna, bo spał na dachu śmietnika (taki zabudowany) - i tu znowu nic dziwnego, ale ja ważę 100 a kumpel 47 i ma astmę , wiec jak on mnie wniósł na 3 piętro do dzisiaj nie wiem
c) mam lęk wysokości, więc jak wlazłem na śmietnik to do dzisiaj się za to podziwiam,

by Kolomotywa

* * * * *

BAJKA

Zdecydowałem się wrzucić tę opowieść, ponieważ jest chyba warta przekazania potomnym. I wierzcie mi, że to wydarzyło się NAPRAWDĘ. Kilku kolesi piło wódeczkę w potwornych ilościach w jakimś garażu czy cóś, W pewnym momencie jeden kumpel wpadł na pomysł, że przypali zapalniczką udko drugiego. Tak dla jaj. I tu pojawił się problem. "Przypalający" zapomniał był, że przypala, a przypalany był tak znieczulony, że nie zarejestrował zapalniczki pod Swoją nogą. Po jakimś czasie trzeci kumpel poczuł smród spalonego mięsa. Okazało się, że "przypalający" przesmażył dżiny na wylot i nieźle poharatał kolesiowi ścięgna na nodze. W każdym razie skończyło się to operacją plastyczną. Rodzice zasponsorowali, nie mieli wyjścia. I tutaj pojawia się "powrót". Otóż koleś musiał wymyślić jakąś historyjkę, bo w to co się stało nikt normalny by nie uwierzył. I wymyślił. Opowiedział mamie i tacie, że przechodził na skróty przez jakąś budowę i go jeden robol potraktował palnikiem. No i pojawił się na koniec opowieści wyjątkowo ciężki i kosztowny powrót.

by Youzek

* by Scott @

Wróciłeś już z Sylwestra, czy czytasz to gdzieś w kafejce, a w drugim końcu Polski jest Twój dom? A może miałeś jakiś wyjątkowo ciężki powrót lub przeżycie na imprezie? Podeślij go do mnie klikając w ten linek, a jak będzie wyjątkowo ciekawy ma szansę znaleźć się na głównej!

Pomyślności w nadchodzącym 2007!

Znak @ występuje przy nickach niezarejestrowanych użytkowników Joe Monster!

Oglądany: 32320x | Komentarzy: 7 | Okejek: 3 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało