Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Historie ze skoczni, część VI: Ze skoczni na rower. Niezwykła przemiana Primoža Rogliča

9 336  
51   6  
W dzisiejszych czasach jest niewielu profesjonalnych sportowców, którzy z powodzeniem zmieniają dyscyplinę i później odnoszą w niej sukcesy. Tym bardziej imponujący jest przypadek Primoža Rogliča, skoczka narciarskiego, który przesiadł się na rower i został mistrzem olimpijskim.
20468996c998e40roglic_0.jpg

Część I: Na skoczni

Primož Roglič urodził się w 29 października 1989 roku w malowniczej, położonej u podnóża gór niespełna trzynastotysięcznej miejscowości Trbovlje. Jak to bywa z chłopcami urodzonymi w górskich regionach Słowenii, także Primož w dzieciństwie wykazywał zainteresowanie narciarstwem. Pierwsze profesjonalne zawody, w których startował Primož Roglič odnotowane w archiwum FIS to trzecioligowa rywalizacja w austriackim Villach w 2003 roku. Nasz bohater, mający wtedy 14 lat, zajął przyzwoite 20. miejsce, potwierdzające drzemiący w nim potencjał. Zerkając na listę wyników tamtego konkursu, można zresztą dostrzec kilka znajomych nazwisk, między innymi obecnego trenera naszej kadry Thomasa Thurnbichlera.

2046898f1c2a0855.jpg

Po serii przyzwoitych występów w kolejnych zawodach w latach 2003-2004 Primož Roglič coraz częściej pojawiał się na liście startowej Pucharu Kontynentalnego, czyli tak zwanej „drugiej ligi” skoków narciarskich. Na zapleczu Pucharu Świata Słoweniec radził sobie nieźle. W sezonie 2005/2006 trzykrotnie meldował się na podium: zajmował 1. i 3. miejsce w Planicy, na najniższym stopniu podium stanął też w Vikersund. Bardziej regularne występy w Pucharze Kontynentalnym Roglić zaliczył w kolejnej kampanii 2006/2007. Najlepiej poszło na mało znanym obiekcie w amerykańskim Westby, gdzie był pierwszy i drugi (nawet pobił tam rekord skoczni!), a całkiem niezłe lokaty w pierwszej dziesiątce zajmował też w Engelbergu, Planicy i Trondheim. Wszystko wskazywało na to, że Primož Roglič „rośnie na robocie” i że wkrótce słoweńskie skoki mogą mieć z niego spory pożytek. W międzyczasie 17-latek zdobył nawet tytuł młodzieżowego mistrza Słowenii. Niestety, zakończenie sezonu 2006/2007 okazało się dla niego fatalne.

Ówczesny trener Słoweńców Ari-Pekka Nikkola widział w Primožu Rogliču spory potencjał i podjął decyzję o dołączeniu do składu ambitnego 18-latka na kończący sezon Pucharu Świata weekend w Planicy. W kadrze Słowenii skakali wtedy między innymi Primož Peterka, Robert Kranjec, Peter Žonta czy bohater poprzedniego artykułu z serii Rok Benkovič. Poruszanie się w takim towarzystwie miało pozwolić nabrać Rogličowi doświadczenia i zwiększyć jego pewność siebie przy bardziej utytułowanych kolegach. Dla zawodnika, mającego szansę na zdobycie pierwszych punktów w Pucharze Świata, możliwość sprawdzenia się na jednej z największych skoczni świata, słoweńskiej Letalnicy, była sporym wyróżnieniem. Monumentalny obiekt, którego ówczesny rekord wynosił 239 metrów, po prostu musiał robić wrażenie. Jak bardzo wymagająca to skocznia, przekonał się na własnej skórze bohater tego artykułu. Już w pierwszym treningu, tuż po wyjściu z progu, Roglič stracił kontrolę nad skokiem, obrócił się w powietrzu i uderzył z dużą siłą w bulę. Na zeskok zjechał nieprzytomny, zostawiając za sobą ślad krwi. Tragicznie wyglądający upadek skończył się na szczęście jedynie potłuczeniami i wstrząsem mózgu, ale pozostawił trwały ślad w głowie młodego zawodnika. „Pozostaje tylko pytanie czy i jaki sens ma wystawianie młodych, niedoświadczonych zawodników do konkursu lotów na tak niebezpiecznej skoczni, jaką jest „Letalnica”. Miejmy jednak nadzieję, że groźnie wyglądający upadek nie przerwie świetnie rozwijającej się kariery młodego Primoża Roglica” – pisał wówczas serwis skijumping.pl.

20469014b533855roglic_2.jpg

Niestety te nadzieje się nie spełniły. W sezonie 2007/2008 Roglič zdobył zaledwie 33 punkty w Pucharze Kontynentalnym (dla porównania, w poprzedniej kampanii uzbierał ich 444), a jego najlepszym występem było 13. miejsce w Engelbergu. Podobnie jak w przypadku wielu innych zawodników, którzy zaliczyli groźne upadki, w głowie Słoweńca pozostał ślad. Możemy tylko przypuszczać co czuł, siadając na belkach kolejnych skoczni. Jeśli interesuje Was ten temat, warto przeczytać książkę Thomasa Morgensterna „Moja walka o każdy metr”, gdzie Austriak szczegółowo opisuje, jak groźny upadek z 2014 roku wpłynął na całe jego późniejsze życie. To świetna lektura, pokazująca jak groźne – także dla zdrowia psychicznego – mogą być podobne zdarzenia. Wracając do Primoža Rogliča, kolejna kampania okazała się jeszcze gorsza. W sezonie 2008/2009 Słoweńcowi nie udało się zdobyć ani jednego punktu w Pucharze Kontynentalnym. Najbliżej był w pierwszym konkursie sezonu w fińskim Rovaniemi, gdzie zajął 42. miejsce. Trzeba jednak przyznać, że Roglič potrafił pokazać się z całkiem dobrej strony w zawodach niższej rangi. W trzecioligowych konkursach w ramach FIS Cupu zdołał zająć 10. miejsce w Harrachovie, ale pokazywał się też z dobrej strony w rywalizacji w Pucharze Alpejskim – zajmował nawet 5. miejsce. To jednak były wyniki dalekie od Pucharu Świata, do którego był przecież przymierzany pod koniec poprzedniego sezonu.

Fatalny upadek w Planicy spowodował jednak zatrzymanie rosnącego potencjału zawodnika. Ostatnim sezonem startów naszego bohatera w Pucharze Kontynentalnym był 2009/2010. Najlepszym wynikiem okazało się... 53. miejsce w Kranju. Innymi słowy, Roglič ani razu nie przebrnął nawet przez kwalifikacje drugoligowych zmagań. 21-letni wówczas zawodnik musiał zdawać sobie sprawę, że wielkiej kariery w skokach narciarskich raczej nie zrobi, ale nie poddawał się. W kampanii 2010/2011 ani razu nie znalazł się na liście startowej Pucharu Kontynentalnego, ale startował w FIS Cupie. Najlepszy wynik – 14. miejsce – osiągnął w Harrachovie, a po raz ostatni wziął udział w oficjalnym konkursie (FIS Cup) 16 stycznia 2011 w Szczyrku. Zajął w nim nie najgorszą 17. lokatę. Warte odnotowania są dwa fakty. Na trzecim stopniu podium stanął wtedy Jan Ziobro, a 5. miejsce zajął... Primož Peterka. Tak, ten sam słoweński weteran, który zdobywał Kryształową Kulę za zwycięstwa w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w sezonach 96/97 i 97/98. Z kronikarskiego obowiązku – Peterka zakończył karierę niespełna dwa miesiące później. Podobnie postanowił zrobić o 10 lat młodszy Roglič, który mimo zaledwie 22 lat, postanowił odwiesić narty na kołek i – jak się wydawało – przejść na wczesną sportową emeryturę. Gdyby jednak tak się stało, nie czytalibyście tego artykułu. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że historia Rogliča dopiero się rozpoczyna.

l_2046904dd8b6e05roglic_przy_rowerze.jpg

Część II: Cudowne dziecko dwóch pedałów*

Wielkie kariery nie rodzą się oczywiście natychmiast. Kiedy Primož Roglič zdał sobie sprawę z tego, że w skokach nie ma już szans na osiągnięcie sukcesu, po prostu odłożył swoje kombinezony do szafy. Nie zadowalały go przyzwoite lokaty w trzecioligowych zawodach, pragnął sukcesu. Roglič prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że gdyby nie upadek w Planicy, mógł zrobić w skokach karierę, bo był uważany za wielki talent. Nie da się jednak dobrze skakać z blokadą z tyłu głowy, bojąc się ciągle, że taka sytuacja się powtórzy. Niezależnie jednak od powodów, kilka miesięcy po ostatnim występie na skoczni w Szczyrku, Słoweniec postanowił oficjalnie zakończyć karierę. Nie lubił robić czegoś na pół gwizdka. „Jest bardzo ambitny. To nie motywacja była problemem. Po prostu po czasie zauważył, że nie zostanie najlepszym skoczkiem świata i wtedy zaczął myśleć o innym sporcie, w którym mógłby być najlepszy” – przyznała sąsiadka Rogliča, Manja Pograjc, która wzięła udział w pierwszym w historii konkursie mistrzostw świata kobiet, skakała też w Pucharze Świata. Ta ambicja sprawiła, że Roglič zajął się innym – choć nie tak odległym, jak mogłoby się wydawać – sportem. Zaczął jeździć na rowerze. Najpierw amatorsko, ale wkrótce nowa pasja przerodziła się w coś więcej.

Rok 2012 był czasem największych przemian w życiu Primoža Rogliča. Po rezygnacji ze skoków zaczął szukać sobie nowego zajęcia. Kolejne kontuzje, problemy z kolanem, a także niezłomny charakter sprawiły, że Słoweniec najpierw zaczął jeździć rowerem, bo dobrze wpływało to na jego kolano, ale spodobało mu się to na tyle, że brał udział w kolejnych wyścigach amatorów. Jak się okazało, osiągane przez niego wyniki były znakomite – w zdecydowanej większości był najszybszy albo kończył rywalizację w ścisłej czołówce. To coś, czego na dłuższą metę nie zaznał w skokach. „Nie miał wtedy nawet własnego roweru, pożyczał od kolegi. I to wcale nie był żaden dobry rower, taki zwykły, nieprzystosowany do ścigania. Kiedy przeprowadzono badania, profesor powiedział mu, że ma bardzo duże szanse zostać dobrym kolarzem. Sprzedał swój motor, zapłacił trenerowi za programy treningowe kolarstwa i tak zaczął karierę. Kiedy na serio zabrał się za kolarstwo, marzył, żeby któregoś dnia wygrać Tour de France” – wspomina Manja Pograjc. To był pierwszy rower w życiu Rogliča. Lubił oglądać Tour de France, ale do tej pory nie kupił własnego sprzętu do jazdy. Kiedy jednak zaczął pedałować, odkrył, że może sprawdzić się w sporcie wytrzymałościowym i że kolarstwo, podobnie jak skoki narciarskie, wymaga bardzo silnych nóg. Rogličowi imponowało, że w kolarstwie trzeba ciągle szukać miejsca, w którym napotka się bariery własnego organizmu, a nawet je przekraczać. Zmiana dyscypliny przyniosła mu też ulgę mentalną. Okazało się, że po latach niepowodzeń na skoczni, na rowerze dla odmiany dobre rezultaty pojawiły się niezwykle szybko. To sprawiło, że Roglič zaczął rozważać zajęcie się tym sportem na poważnie.

2046900227de76aroglic_1.jpg

Na rezultaty tej decyzji nie trzeba było długo czekać. Rok później Słoweniec był już zawodowcem. Jego profesjonalny debiut miał miejsce 10 marca 2013 roku w wyścigu Trofej Porec w Chorwacji. Zajął 106. miejsce, ale w tym samym roku uplasował się na 10. miejscu mistrzostw Słowenii ze startu wspólnego. W 2014 roku wygrał drugi etap wyścigu Tour d'Azerbejdżan, a także klasyfikację górską rumuńskiego Sibiu Cycling Tour. Udało mu się też zwyciężyć w całym wyścigu Croatia-Slovenia. W kolejnych latach Primož Roglič umacniał swoją pozycję w świecie kolarstwa, gdzie był już przecież znacznie bardziej utytułowany niż na skoczniach. Słoweniec wygrywał etapy w wielkich tourach: Giro d'Italia (2016 i 2023) i Tour de France (2017, 2018 i 2020), w 2019 po raz pierwszy stanął na najniższym stopniu podium całego wielkiego touru – Giro d'Italia. Tego samego roku zwyciężył w 10. etapie wyścigu Vuelta a España, dzięki czemu objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej wyścigu i nie oddał go aż do końca, zostając pierwszym Słoweńcem, który wygrał wielki tour. Nieźle jak na faceta, który osiem lat wcześniej występował w trzecioligowych konkursach skoków, prawda? A to nie koniec jego osiągnięć na rowerze.

Kariera kolarska Primoža Rogliča przypomina drogę od zera do bohatera. Eksskoczek, który regularnie mówił, że chciałby występować w najważniejszych kolarskich wyścigach, jakiś czas później wygrywał ich etapy albo nawet triumfował w całej rywalizacji. Pojawił się znikąd, a stał się jednym z czołowych kolarzy. „Nie mam wątpliwości, że ci, którzy naprawdę go znają, zawsze wierzyli, a raczej wierzyliśmy, że może osiągnąć coś wielkiego. To strasznie pracowity chłopak. Jeśli się w coś angażuje, to daje z siebie wszystko. Dla nas to żadna niespodzianka, ale domyślam się, że wielu zaskoczył” – podkreśla Manja Pograjc. I rzeczywiście, światowa czołówka kolarstwa mogła przecierać oczy ze zdumienia, kiedy w 2020 roku Roglić stanął przed wielką szansą wygrania legendarnego Tour de France. W decydującym dwudziestym etapie wyprzedził go jednak inny Słoweniec, Tadej Pogačar. Roglič pocieszył się jednak następnym zwycięstwem we Vuelta a España, a rok później kolejny raz wygrał ten wyścig, triumfując w jego czterech etapach, a w tym roku okazał się też najlepszy w Giro d'Italia. Najważniejszym zwycięstwem w jego karierze i prawdziwym ukoronowaniem kariery kolarskiej było złoto olimpijskie w jeździe indywidualnej na czas w Tokio w 2020 roku. Roglič na podium wylądował... telemarkiem.

2046903324b92ebroglic_telemark.jpg

Nie będę tu wymieniał całej listy sukcesów kolarskich Primoža Rogliča, wszak istnieją strony internetowe, gdzie wszyscy zainteresowani znajdą niezbędne dane (dotyczy to też jego kariery skoczka, choć tam godnych uwagi pozycji jest znacznie mniej). Zamiast tego chciałbym podkreślić, jak wyjątkową drogę przeszedł Słoweniec. Od świetnie zapowiadającego się młodego skoczka, który rozbił swój potencjał wraz z upadkiem na zeskok skoczni w Planicy, po podupadającego, próbującego nieudolnie odzyskać formę zawodnika, o którym świat poważnych skoków zapomniał, zanim jeszcze otrzymał szansę stać się na dobrą sprawę jego częścią. Niespełnione ambicje, sportowa złość, strach, zwyczajny smutek. Jak wielkie emocje musiały towarzyszyć młodemu skoczkowi, który uświadomił sobie, że w ciągu zaledwie kilku lat z perspektywicznego zawodnika stał się postacią zupełnie zapomnianą? Odpowiedź na to pytanie zna tylko sam zainteresowany.

Godne podziwu jest jednak to, jak zareagował na – nazwijmy to wprost – niepowodzenie. Zamiast tracić lata na odcinanie kuponów z, jakby nie było, kariery skoczka i jak inni, którzy znaleźli się w tej sytuacji, chwalić się, kogo w świecie narciarskim nie zna, Primož Roglič uświadomił sobie, że w skokach nic już nie osiągnie i postanowił z nich zrezygnować. To niezwykle dojrzałe jak na 22-letniego wówczas młodego mężczyznę. A rower? Pojawił się przez przypadek, jako rehabilitacja dla kolana. Jak się jednak okazało, tak jak z hukiem uderzenia o bulę zamknęła się jedna furtka, tak z rozpędzeniem się na szosie otworzyła się druga.

l_2046906f6eff255roglic_kol.jpg

Kariera Primoža Rogliča to bezprecedensowa, wspaniała historia o niepoddawaniu się po niepowodzeniach, a zamiast tego – wyciąganiu z nich wniosków. To opowieść o człowieku, który zamiast cofać się do złych wydarzeń, wziął swoje życie w garść i postanowił zrealizować marzenia, o których kiedyś nawet nie miał pojęcia. Czy gdyby Primož Roglič nie upadł w Planicy, podobne rezultaty osiągałby na najważniejszych skoczniach świata? A może zostałby przeciętnym zawodnikiem, a o jeździe na rowerze nawet by nie pomyślał? Nikt tego nie wie. Można natomiast zaryzykować stwierdzenie, że – zgodnie z teorią efektu motyla – gdyby nie stracił kontroli tuż po wyjściu z progu w Planicy w 2007 roku, trzynaście lat później nie zdobyłby złotego medalu olimpijskiego, najważniejszego trofeum, jakie można zawiesić na szyi w sporcie indywidualnym.

* Nie ma potrzeby szukać tutaj pejoratywnych konotacji z osobami homoseksualnymi. „Cudownym dzieckiem dwóch pedałów” legendarny komentator Bohdan Tomaszewski określił wielokrotnego medalistę olimpijskiego i mistrza świata w kolarstwie Ryszarda Szurkowskiego. Sam kolarz powiedział: „Pewnie mi nie uwierzycie, ale w tamtych czasach (czyli latach 70. – dop. red.) to nie wywołało żadnych kontrowersji. Pedały to były dwie części po dwóch stronach roweru. Dopiero teraz mamy czasy, gdy ten wyraz kojarzy się przede wszystkim z innym znaczeniem”.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5
1

Oglądany: 9336x | Komentarzy: 6 | Okejek: 51 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

09.05

08.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało