Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Historie ze skoczni, część VII: Tragiczna historia Zdzisława Hryniewieckiego

11 578  
118   18  
Myśląc o najlepszych polskich skoczkach narciarskich XX wieku, do głowy mogą przyjść różne nazwiska. Część z was na pewno pomyślała o Wojciechu Fortunie, inni – o Stanisławie Marusarzu albo Piotrze Fijasie. A ilu z was przyszedł do głowy Zdzisław Hryniewiecki? Można odnieść wrażenie, że jego tragiczna historia została trochę zapomniana. Czas zatem przywrócić ją z pomroki dziejów. „Dzidek” na pewno na to zasługuje.
2057174f4b39774hryniewiecki_glowny.png

Cisza przed burzą

20571722720ac6ahryniewiecki_2.jpg

Zdzisław Hryniewiecki miał wszelkie predyspozycje do tego, by zostać pierwszym w historii polskim złotym medalistą olimpijskim. Przed igrzyskami w amerykańskim Squaw Valley w 1960 roku prezentował znakomitą formę. 10 stycznia wygrał zawody Oberwiesenthal w Niemczech. Sześć dni później triumfował w obsadzonym międzynarodowo konkursie Pucharu Beskidów w Wiśle-Malince, wyprzedzając swoich kolegów z kadry Władysława Tajnera i Józefa Gąsienicę-Bryjaka. Hryniewiecki ustanowił nowy rekord skoczni – 78,5 metra. Był zawodnikiem światowej czołówki ówczesnych skoków narciarskich, jednak nie otrzymał szansy udowodnienia tego podczas Turnieju Czterech Skoczni 1959/1960. Ósma edycja Turnieju została zbojkotowana przez zawodników z krajów socjalistycznych: ZSRR, Polski, Czechosłowacji i NRD w ramach protestu przeciw niewywieszeniu przez organizatorów flagi ostatniego z tych krajów. Szkoda, bo nasz najlepszy wówczas zawodnik był wymieniany w gronie faworytów do zwycięstwa w prestiżowej rywalizacji.

Zatem mamy 1960 rok, do zimowych igrzysk olimpijskich w Squaq Valley jest coraz bliżej, a polscy kibice skoków narciarskich upatrują w Zdzisławie Hryniewieckim głównego faworyta do złotego medalu. Aby poznać w pełni jego historię, musimy się trochę cofnąć w czasie. Do tragicznego dla zawodnika 1960 jeszcze powrócimy.

2057171be753dafhryniewiecki_5.png

Początki

Zdzisław Hryniewiecki wychował się w sportowej rodzinie. Ojciec urodzonego w 1938 roku we Lwowie chłopca grał w barwach piłkarskiej Pogoni Lwów. „Dzidek” – jak później nazywano bohatera tego artykułu – rozpoczął przygodę z narciarstwem już w wieku kilku lat, szusując na deskach po lwowskim Łyczakowie. II wojna światowa zmusiła jednak rodzinę Hryniewieckich do opuszczenia Lwowa.

Zdzisław z rodzicami po zakończeniu wojny zamieszkali w Bielsku-Białej. Chłopiec wykazywał coraz większy talent sportowy. Nadal uprawiał narciarstwo, zaczął startować w kombinacji norweskiej. Na tym jednak nie kończyły się jego zainteresowania, próbował też swoich sił w pływaniu, a nawet został mistrzem Polski juniorów w sztafecie 4x50 m stylem dowolnym. W pewnym momencie uznał jednak, że najbardziej kręcą go skoki narciarskie. W rozwoju pasji pomagał mu starszy brat i pierwszy trener Janusz, a później „Dzidek” zapisał się do sekcji skoków narciarskich klubu BBTS Bielsko-Biała.

Talent Zdzisława Hryniewieckiego rozwijał się prawidłowo. Pod okiem klubowych trenerów skakał coraz lepiej, aż w 1948 roku odniósł swój pierwszy sukces: zwycięstwo na skoczni w Cygańskim Lesie. „Dzidek” oddał dwa skoki na odległość 16 metrów. W kolejnych latach nie brakowało coraz bardziej znaczących sukcesów. Na mistrzostwach Polski juniorów w Karpaczu w 1954 roku zajął 19. miejsce. W 1957 roku na tej samej imprezie w Zakopanem był już czwarty. Rok później wystartował w Memoriale Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Co ciekawe, brał wtedy udział w dwuboju klasycznym – zajął trzecie miejsce. W skokach był drugi, ustąpił tylko Nikołajowi Szamowi z ZSRR, drugiemu zawodnikowi 6. Turnieju Czterech Skoczni 1957/1958. Stawało się coraz bardziej jasne, że Zdzisław Hryniewiecki ma talent i możliwości, by stać się jednym z najlepszych skoczków świata.

2057173a8542691hryniewiecki_3.png

Sukcesy i ekscesy

Potwierdziły to jego występy w sezonie 1958/1959. Hryniewiecki zajął znakomite czwarte miejsce w Pucharze Beskidów 1959. W bardzo dobrze obsadzonym konkursie w niemieckim Klingenthal zajął piąte miejsce, ustępując tylko najlepszym zawodnikom, wśród których był jego największy rywal, Niemiec Helmut Recknagel. Jak się później okazało, to on zgarnął upragnione złoto olimpijskie Zdzisława Hryniewieckiego w Squaw Valley. 15 lutego 1959 roku Zdzisław Hryniewiecki zdobył złoty i jedyny w swojej karierze medal mistrzostw Polski, pokonując Jana Furmana i Władysława Tajnera, swojego serdecznego przyjaciela. Później znów dobrze spisał się w Memoriale Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny, wygrywając konkurs w Zakopanem. Następnie przyszedł czas na pierwsze doświadczenia „Dzidka” z lotami narciarskimi.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Zdzisław Hryniewiecki był bezczelny. Kiedy niespełna 21-letni zawodnik w marcu 1959 roku zobaczył po raz pierwszy mamucią skocznię w Kulm, zamiast – jak można się było tego spodziewać – zachować pokorę, rzucił wyzwanie wielkiemu mistrzowi. Nie miał zamiaru schodzić rywalom z drogi, a jego ambicja i brawura imponowały nawet znacznie bardziej doświadczonym skoczkom. Zdzisław rzucił wyzwanie brązowemu medaliście olimpijskiemu z 1956 roku Harremu Glaßowi. Zawodnik z NRD był wówczas autorem wielu rekordów skoczni. Mimo to „Dzidek” zaproponował mu zabawę. „Załóżmy się. Jeśli pan wygra ze mną, to stawiam ja, jak ja z panem, to płaci pan” – powiedział „Dzidek”. Glaß popatrzył na niego jak na wariata, ale zgodził się i przyjął wyzwanie. W Kulm rozgrywano pięć serii. Hryniewiecki wygrał z Niemcem w każdej z nich (!), ponadto ustanowił nowy rekord Polski w długości lotu – 116 metrów. Pod koniec sezonu 1958/59 w Klingenthal pokonał wielkiego Niemca Helmuta Recknagela, a w Oberwiesenthal zajął trzecie miejsce za Recknaglem i Glaßem. Stało się jasne, że Zdzisław Hryniewiecki brawurowo dołączył do czołówki światowych skoków narciarskich. Był to najlepszy czas dla polskich skoków od zdobycia w 1938 roku w cieniu kontrowersji srebrnego medalu mistrzostw świata przez Stanisława Marusarza (o czym możecie przeczytać w innym moim artykule).

Zdzisław Hryniewiecki imponował także poza skocznią. Jego przyjaciel i rywal ze skoczni Władysław Tajner mówił:

Walczyliśmy razem o wyjazd olimpijski do Ameryki. Świetnie wypadliśmy podczas konkursu w Oberwiesenthal. Podziwiałem klasę „Dzidka”. Był to wspaniały chłopak. Zdecydowany, miał charakter, nie bał się niczego i nikogo. Bardzo mi tym imponował. Jego stanowczość przejawiała się też w rozmowach z trenerem, kiedy „Dzidek” potrafił walczyć o swój punkt widzenia. Ten pogląd podzielali także dziennikarze i znawcy narciarstwa w kraju, którzy widzieli w Hryniewieckim kandydata do medalu olimpijskiego.

Andrzej Łozowski na łamach „Rzeczypospolitej” porównał „Dzidka” do Jamesa Deana.

Chciał być wielki na skoczni i taki sam poza nią. Miał być Jamesem Deanem polskiego sportu: tak samo przystojny jak amerykański aktor, może tylko mniej zbuntowany.

W czasie najlepszej formy, a co za tym idzie, także rozpoznawalności, Zdzisław Hryniewiecki zwracał na siebie uwagę. Wysoki, przystojny, zawsze dbający o nienaganny ubiór, był prawdziwym uosobieniem bohatera i mokrym snem wielu kobiet. Pod koniec lat 50. był już prawdziwą gwiazdą polskiego sportu.

20571781e22e759hryniewiecki_kolorow.jpg

Marzenia o medalu

Powracamy do wspomnianego na początku roku 1960. W sezonie olimpijskim 1959/1960 Hryniewiecki znów spisywał się znakomicie. Cały świat skoków narciarskich obserwując Polaka, zdał sobie sprawę, że nie jest to zawodnik jednego sezonu, a wschodząca wielka gwiazda dyscypliny. Wielu ekspertów, zawodników i trenerów wieszczyło, że właśnie „Dzidek” będzie w stanie pokonać króla skoków tamtych czasów, Niemca Helmuta Recknagela, który jako pierwszy w historii wygrał cztery konkursy Turnieju Czterech Skoczni. Nie dokonał tego w jednym sezonie, ale to i tak było niesamowite osiągnięcie.

Tymczasem u Zdzisława Hryniewieckiego wszystko było w jak najlepszym porządku. 16 stycznia 1960 roku wygrał wspomniany międzynarodowy konkurs Pucharu Beskidów w Wiśle-Malince. Dzień przed ostatnim treningiem przed planowanym wyjazdem na zimowe igrzyska olimpijskie w Squaw Valley w Stanach Zjednoczonych „Dzidek” powiedział wprost, że jedzie po złoto, ale ze srebrnego i brązowego medalu też byłby zadowolony. Na łamach „Expressu Wieczornego” 27 stycznia 1960 roku dodał, że „to przecież jego pierwsze igrzyska”. Jakże gorzko brzmią te słowa dziś, kiedy znamy już tragiczne zakończenie jego wspaniale rozwijającej się kariery...

Tragedia

28 stycznia nic nie zapowiadało złych wydarzeń. Ostatni przedolimpijski trening na skoczni w Wiśle-Malince przebiegał zgodnie z planem. Co ciekawe, aby go przeprowadzić, trzeba było wyłączyć ruch na jednej z ulic, bo zeskok kończył się na... pokrywającym drogę asfalcie. Zdzisław Hryniewiecki prezentował znakomitą formę. W pierwszym skoku uzyskał odległość 78 metrów, zaledwie pół metra mniej od własnego rekordu skoczni. Tragiczna okazała się druga próba. Jak naprawdę doszło do upadku Zdzisława Hryniewieckiego? Tutaj pojawiają się różne wersje wydarzeń.

l_205717959397ea4skocznia_wisla.jpg

Przyjaciel „Dzidka” ze skoczni Władysław Tajner relacjonował, że przed drugą serią skoków treningowych zaproponował obniżenie belki, ale Hryniewiecki się na to nie zgodził i – z typową dla siebie brawurą – skoczył z najwyższego rozbiegu. Zdaniem Tajnera, zbyt wcześnie wyszedł z progu, a także nie wziął pod uwagę zaleceń trenera Mieczysława Kozdrunia o to, by skakać ostrożniej. W rezultacie zaliczył fatalny w skutkach wypadek. Z kolei Wojciech Fortuna, pierwszy polski mistrz olimpijski, opowiadał, że po kilku seriach skoków szkoleniowiec zarządził koniec treningu. To miało nie spodobać się przybyłemu w międzyczasie na skocznię w Wiśle-Malince ministrowi sportu Włodzimierzowi Reczkowi. „Wielka szkoda, panie trenerze, że nie zobaczę już skoków, bo jutro muszę wyjeżdżać” – miał powiedzieć minister. Trener Kozdruń zawrócił więc Hryniewieckiego, by oddał jeszcze jeden pokazowy skok.

Ciężko powiedzieć, która wersja wydarzeń miała miejsce na skoczni w Wiśle-Malince, wiadomo jednak, jak zakończył się feralny skok Zdzisława Hryniewieckiego. Według relacji świadków „Dzidek” rzeczywiście wybił się za wcześnie. Czubki jego nart ślizgały się jeszcze po lodzie, gdy ich tyły i zawodnik byli już w powietrzu. Władysław Tajner opowiadał:

Impet sprawił, że Dzidek fiknął salto do przodu. Zdziwiło mnie, że nie próbował się ratować. On spadał bezwładnie jak pozbawiony sterowności samolot. Trwało to sekundy.

Niespełna 22-letni zawodnik uderzył karkiem i plecami o zeskok. W rozmowie z Polską Agencją Prasową Tajner relacjonował:

Rzuciłem nartami i pobiegłem do niego. Dzidek był jeszcze świadomy. Mówił, że nie czuje ani rąk, ani nóg. Nie dostrzegłem jednak żadnych obrażeń. Sądziłem, że bezwład stanowi jedynie efekt szoku.

Niestety tak nie było. Skoczka przewieziono do szpitala w Cieszynie, skąd został przetransportowany helikopterem do Piekar Śląskich. Dopiero tam okazało się, że złamał trzon piątego kręgu szyjnego i uszkodził rdzeń kręgowy. „Dzidek” spędził resztę życia na wózku inwalidzkim.

2057175780bddabhryniewiecki_wozek.png

Poza skocznią

Na igrzyskach olimpijskich w Squaw Valley, które miały być pokazem siły Zdzisława Hryniewieckiego, złoty medal zdobył jego największy rywal, Helmut Recknagel. Niemiec po zakończeniu imprezy zachował klasę – przysłał medal Hryniewieckiemu i podkreślił, że w normalnych okolicznościach to Polak założyłby go na szyję. Jeszcze przed wyjazdem do USA Recknagel pozdrowił „Dzidka” i życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia i na skocznię.

2057176d939851eReckagnel.jpg
Helmut Recknagel, zdobywca złotego medalu na igrzyskach olimpijskich w Squaw Valley w 1960 roku


Tymczasem Zdzisław Hryniewiecki spędził cztery miesiące w szpitalu. Kiedy jego stan zdrowia się ustabilizował, wyjechał do sanatorium w Danii, by poddać się leczeniu. Intensywna rehabilitacja pozwoliła na częściowe odzyskanie sprawności w rękach, ale nogi i palce dłoni pozostały sparaliżowane. Upór w walce o samodzielność pozwolił „Dzidkowi” samodzielnie siedzieć i stać w poręczach. Rehabilitację kontynuował później w w Polsce, gdzie poznał swoją późniejszą żonę, pielęgniarkę Wandę Góralską. Władze Polskiego Związku Narciarskiego i Polskiego Komitetu Olimpijskiego kupiły mu samochód, otrzymał też mieszkanie. Sytuacja Hryniewieckiego odbiła się w Polsce szerokim echem, odwiedzali go inni sportowcy i sławy tamtych czasów, między innymi aktor Zbigniew Cybulski czy bokser Zbigniew Pietrzykowski. Zdzisław bywał na konkursach skoków, rozdawał autografy i wciąż poddawał się rehabilitacji. Kiedy wydawało się, że Hryniewiecki ułożył sobie życie poza skocznią i idzie w dobrym kierunku, otrzymał kolejny cios, tym razem w życiu rodzinnym. Jego żona pragnęła mieć dzieci, a on, ze względu na niepełnosprawność, nie mógł jej ich dać. Po pięciu latach małżeństwo państwa Hryniewieckich rozpadło się. Rozwód sprawił, że „Dzidek” załamał się i zaczął pić.

Były skoczek popadł w depresję, którą potęgował coraz częściej pity alkohol. Zdzisław coraz rzadziej opuszczał mieszkanie, zaniedbał się, porzucił rehabilitację. Podupadł na zdrowiu, nie mógł już funkcjonować samodzielnie – w 1976 roku odleżyny uniemożliwiały mu siadanie. Jakby tego było mało, coraz większe problemy zaczęły sprawiać nerki i krążenie. Zdzisław Hryniewiecki na wózku inwalidzkim spędził prawie 22 lata. W 1980 roku byłemu skoczkowi chciała pomóc „Solidarność”, ale było już za późno. Organizm „Dzidka” stopniowo odmawiał posłuszeństwa. Zmarł 17 listopada 1981 roku w wieku zaledwie 43 lat.

2057170f1482be8grob_hryniewiecki.jpg

Zdzisław Hryniewiecki pozostawił po sobie pamiątki. Narty, a także trofea sportowe można podziwiać w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie, gdzie znajdziemy też duplikat złotego medalu olimpijskiego ze Squaw Valley wysłanego przez Recknagela. Imieniem „Dzidka” nazwano nieistniejącą już skocznię na Białym Krzyżu przy Przełęczy Salmopolskiej w Karpatach. W latach 80. zaczęto organizować „Memoriał Zdzisława Hryniewieckiego”. Jego imię planowano nadać skoczni w Wiśle, która ostatecznie nosi imię Adama Małysza.

Opowieść o Zdzisławie Hryniewieckim to historia tragiczna. Zawodnik, który – jak słusznie zauważono – miał być Małyszem swoich czasów, zakończył wspaniale zapowiadającą się karierę w najgorszy możliwy sposób. Upadek w Wiśle podciął mu skrzydła, zabrał możliwość walki o najważniejsze w życiu sportowca trofeum, a także ostatecznie, wskutek idących za nim konsekwencji, odebrał chęć do życia.

Odnoszę wrażenie, że historia „Dzidka” jest dziś kompletnie zapomniana. Nie wspomina się o nim podczas konkursów skoków narciarskich w Wiśle, w mediach sportowych można znaleźć niewiele artykułów na jego temat, a świat skoków narciarskich o nim milczy. To błąd. Warto pamiętać, że na wiele lat przed wyczynem Wojciecha Fortuny w Sapporo mieliśmy szansę na złoty medal olimpijski w skokach narciarskich. Że mieliśmy „Dzidka” – chłopaka, który brawurowo wdarł się do czołówki tego sportu i marzył o olimpijskim medalu. Bo pamięć i szacunek po prostu mu się należą.

Źródła: 1, 2, 3, 4
1

Oglądany: 11578x | Komentarzy: 18 | Okejek: 118 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

09.05

08.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało