Dzień jak co dzień. Jadę sobie na zajęcia. Do uczelni mam tylko 10 km, ale już jakiś czas temu stwierdziłam, że mogę rano dłużej pospać, bo w samochodzie spokojnie zdążę zjeść śniadanie. Niby prowadzę, ale w jednej ręce trzymam kanapkę, w drugiej kubek z herbatą i radośnie przytupuję sobie w takt muzyki. Patrzę za okno i przyglądam się wymijającym mnie rowerom i pieszym. Nawet facet ze złamaną nogą będzie na skrzyżowaniu szybciej niż ja. A potem patrzę w drugą stronę i widzę wielką gębę obecnego prezydenta miasta.
Przyspiesza, kuffa...
Przyspiesza, kuffa...