W nocy z soboty na niedzielę cofamy wskazówki zegarów z godz. 3 na 2 i śpimy godzinę dłużej. Do czasu letniego wrócimy 25 marca. Myśleliśmy, że zmiana czasu - dwukrotna w ciągu roku - to problem. Poczytajcie jednak o kłopotach z czasem, których doświadczają astronomowie!
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Rozmowa z astronomem dr. Jakubem Bochińskim z Centrum Nauki "Kopernik", członkiem Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki
Czy jest pan za tym, aby zrezygnować ze zmiany czasu?
- Tak, pod warunkiem, że zdecyduje się na to cały kontynent.
Dlaczego?
- Zmiana czasu, przestawianie zegarów dwa razy w roku powoduje komplikacje, a nie wydaje się przynosić nam dużych korzyści. Moglibyśmy więc z tego zrezygnować. Z drugiej strony, jeśli zrezygnujemy ze zmiany czasu jako jedyny kraj w Europie, to mogłoby prowadzić do niewygodnego rozsynchronizowania cyklu pracy między nami a partnerami z innych krajów europejskich.
>>CZYTAJ TEŻ: Od 2018 r. w Polsce tylko czas letni? Sejmowa komisja przyjęła jednogłośnie inicjatywę PSL
PSL proponuje, by przez cały rok obowiązywał czas letni...
- Gdybym osobiście miał wybrać jeden z dwóch czasów, to zgadzam się z PSL-em, że lepiej byłoby zrezygnować z czasu zimowego. Mało kto wstaje dziś z kurami, więc dodatkowa godzina światła we wczesnych godzinach porannych nie wydaje się obecnie bardzo przydatna.
Ale w astronomii ta dyskusja jest bez znaczenia, my korzystamy głównie z czasu UTC - uniwersalnego czasu ustalanego dla całej naszej planety. Jego plusem jest łatwość planowania działań realizowanych w skali całego globu. Minusem zaś jego mocna europocentryczność. Czas UTC ustalany jest według lokalnego czasu Greenwich. Która godzina jest w Greenwich - taka jest na całej planecie. To dość "imperialne" podejście, nieprawdaż?
A jest jakaś alternatywa?
- Oczywiście moglibyśmy w zamian skorzystać z lokalnego czasu gwiazdowego, ale podejrzewam, że niewielu z nas nastawia zegarki według obserwacji gwiazd na nocnym niebie. Ale co to byłyby za zegarki! W końcu dobę gwiazdową dzieli się na 24 godziny gwiazdowe, te na 60 minut gwiazdowych, a te z kolei na 60 sekund gwiazdowych. A wszystko "gwiazdowe" jest 1,003 razy krótsze niż "słoneczne"...
>>CZYTAJ TEŻ: Sekunda, która wstrząśnie internetem
Astronom to potrafi skomplikować sprawę.
- Korzystamy jeszcze z Daty Juliańskiej (JD) - czyli po prostu liczby dni, które minęły od 1 stycznia roku 4713 p.n.e. To już najprostszy system. Żadnego kombinowania, przestawiania, sekund przestępnych itd. Na przykład dziś mamy 2458044 JD, a jutro będzie już 2458045 JD... Gdy chcemy bardziej precyzyjnie mierzyć czas, dajemy liczby po przecinku. Na przykład teraz mamy 2458044,32021 JD.
Rok z ułamkami?
- Liczba dni z ułamkami, tj. od owej sławetnej daty 1 stycznia roku 4713 p.n.e. minęło już prawie 2,5 mln dni.
A skąd się ta początkowa data wzięła?
- To fascynująca historia. Na początku XVI w., w okresie wprowadzania do użycia nowego kalendarza gregoriańskiego, pojawił się problem – daty historyczne zapisywane były czasem z wykorzystaniem poprzedzającego kalendarza juliańskiego, a czasem nowego gregoriańskiego. Przeliczanie między nimi oznaczało dla historyków trudność i komplikowało życie (trochę tak jak dziś czas letni i zimowy).
W 1583 r. francuski uczony Joseph Scaliger zaproponował więc wprowadzenie prostego kalendarza, w którym wszystkie daty znanych wydarzeń odliczane byłyby od „dnia zero”, który ustalił na 1 stycznia 4713 r. p.n.e. To początek tzw. ery Scaligera, punktu w czasie, gdy zbiegały się trzy cykle: księżycowy, słoneczny i... podatkowy.
Cykle te wykorzystywane były wcześniej jako swoiste kalendarze. Wiemy na przykład, że narodziny Chrystusa miały miejsce dziesiątego roku 28-letniego cyklu słonecznego, drugiego roku 19-letniego cyklu księżycowego i czwartego roku 15-letniego cyklu podatkowego. Scalinger zadbał o to, żeby przeliczanie między tymi systemami było równie proste co między kalendarzem juliańskim i gregoriańskim – ułatwiając historykom pracę na różnych źródłach
Dodatkowym plusem było to, że w XVI w. nieznane były jeszcze żadne daty poprzedzające 4713 r. p.n.e., więc wszystkie daty w nowym kalendarzu byłyby dodatnie.
Trzy stulecia później zaadaptował go do swoich potrzeb i spopularyzował słynny astronom William Herschel, powołując się na porządek, który dzięki datom juliańskim udało się wprowadzić w badaniach historycznych. Dziś podobny sposób zapisu znaleźć możemy w arkuszach kalkulacyjnych, które odliczają daty od „dnia zero” ustalonego zazwyczaj na 1 stycznia 1900 r.
To się robi coraz ciekawsze.
- No dobra, trochę oszukiwałem z tą prostotą. Astronomowie w dzisiejszych czasach dokonują tak precyzyjnych obserwacji, że dni juliańskie odliczane na Ziemi przestają nam wystarczać. Do lat 90. zeszłego wieku korzystaliśmy więc ze Słonecznych Dni Juliańskich (HJD) - czasu liczonego „na Słońcu”. Ale i to okazało się za mało. Przestawiliśmy się więc jakiś czas temu na Barycentryczne Dni Juliańskie (BJD) - czas liczony tak, jakbyśmy byli w centrum masy całego Układu Słonecznego. Te dwa czasy dzielą tylko 4 sekundy, ale dla astronomów to spora różnica.
Jednak i ten czas okazał się niewystarczająco precyzyjny! Biorąc pod uwagę efekty relatywistyczne w Układzie Słonecznym (dylatację czasu powodowaną przez studnię grawitacyjną Słońca i planet), dodajemy teraz jeszcze jedną poprawkę i uzyskujemy wykorzystywany od 2006 r. czas, który jest zwany: Barycentrycznymi Dniami Juliańskimi w Dynamicznym Czasie Barycentrycznym (BJD_TDB).
Nie macie lekko.
- W całej tej historii najciekawszy jest sam fakt poszukiwania czasu standardowego, który pozwala wyjść poza wszelkie okowy miejsca, gdzie się znajdujemy. Zaczęliśmy od konkretnego, ceglanego, narzucającego całemu światu własną definicję czasu obserwatorium w Greenwich, a skończyliśmy w wirtualnym, matematycznie obliczanym punkcie środka masy Układu Słonecznego..., ale bez Układu Słonecznego dookoła, tak by jego obecność nie zakłócała pomiaru czasu.
W porównaniu z tym problem czasu letniego i zimowego, z jakim borykają się przeciętni zjadacze chleba, to pikuś.
https://wyborcza.pl/7,75400,22562569,zmiana-czasu-to-dla-ciebie-problem-sa-tacy-ktorzy-maja-z-czasem.html
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Rozmowa z astronomem dr. Jakubem Bochińskim z Centrum Nauki "Kopernik", członkiem Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki
Czy jest pan za tym, aby zrezygnować ze zmiany czasu?
- Tak, pod warunkiem, że zdecyduje się na to cały kontynent.
Dlaczego?
- Zmiana czasu, przestawianie zegarów dwa razy w roku powoduje komplikacje, a nie wydaje się przynosić nam dużych korzyści. Moglibyśmy więc z tego zrezygnować. Z drugiej strony, jeśli zrezygnujemy ze zmiany czasu jako jedyny kraj w Europie, to mogłoby prowadzić do niewygodnego rozsynchronizowania cyklu pracy między nami a partnerami z innych krajów europejskich.
>>CZYTAJ TEŻ: Od 2018 r. w Polsce tylko czas letni? Sejmowa komisja przyjęła jednogłośnie inicjatywę PSL
PSL proponuje, by przez cały rok obowiązywał czas letni...
- Gdybym osobiście miał wybrać jeden z dwóch czasów, to zgadzam się z PSL-em, że lepiej byłoby zrezygnować z czasu zimowego. Mało kto wstaje dziś z kurami, więc dodatkowa godzina światła we wczesnych godzinach porannych nie wydaje się obecnie bardzo przydatna.
Ale w astronomii ta dyskusja jest bez znaczenia, my korzystamy głównie z czasu UTC - uniwersalnego czasu ustalanego dla całej naszej planety. Jego plusem jest łatwość planowania działań realizowanych w skali całego globu. Minusem zaś jego mocna europocentryczność. Czas UTC ustalany jest według lokalnego czasu Greenwich. Która godzina jest w Greenwich - taka jest na całej planecie. To dość "imperialne" podejście, nieprawdaż?
A jest jakaś alternatywa?
- Oczywiście moglibyśmy w zamian skorzystać z lokalnego czasu gwiazdowego, ale podejrzewam, że niewielu z nas nastawia zegarki według obserwacji gwiazd na nocnym niebie. Ale co to byłyby za zegarki! W końcu dobę gwiazdową dzieli się na 24 godziny gwiazdowe, te na 60 minut gwiazdowych, a te z kolei na 60 sekund gwiazdowych. A wszystko "gwiazdowe" jest 1,003 razy krótsze niż "słoneczne"...
>>CZYTAJ TEŻ: Sekunda, która wstrząśnie internetem
Astronom to potrafi skomplikować sprawę.
- Korzystamy jeszcze z Daty Juliańskiej (JD) - czyli po prostu liczby dni, które minęły od 1 stycznia roku 4713 p.n.e. To już najprostszy system. Żadnego kombinowania, przestawiania, sekund przestępnych itd. Na przykład dziś mamy 2458044 JD, a jutro będzie już 2458045 JD... Gdy chcemy bardziej precyzyjnie mierzyć czas, dajemy liczby po przecinku. Na przykład teraz mamy 2458044,32021 JD.
Rok z ułamkami?
- Liczba dni z ułamkami, tj. od owej sławetnej daty 1 stycznia roku 4713 p.n.e. minęło już prawie 2,5 mln dni.
A skąd się ta początkowa data wzięła?
- To fascynująca historia. Na początku XVI w., w okresie wprowadzania do użycia nowego kalendarza gregoriańskiego, pojawił się problem – daty historyczne zapisywane były czasem z wykorzystaniem poprzedzającego kalendarza juliańskiego, a czasem nowego gregoriańskiego. Przeliczanie między nimi oznaczało dla historyków trudność i komplikowało życie (trochę tak jak dziś czas letni i zimowy).
W 1583 r. francuski uczony Joseph Scaliger zaproponował więc wprowadzenie prostego kalendarza, w którym wszystkie daty znanych wydarzeń odliczane byłyby od „dnia zero”, który ustalił na 1 stycznia 4713 r. p.n.e. To początek tzw. ery Scaligera, punktu w czasie, gdy zbiegały się trzy cykle: księżycowy, słoneczny i... podatkowy.
Cykle te wykorzystywane były wcześniej jako swoiste kalendarze. Wiemy na przykład, że narodziny Chrystusa miały miejsce dziesiątego roku 28-letniego cyklu słonecznego, drugiego roku 19-letniego cyklu księżycowego i czwartego roku 15-letniego cyklu podatkowego. Scalinger zadbał o to, żeby przeliczanie między tymi systemami było równie proste co między kalendarzem juliańskim i gregoriańskim – ułatwiając historykom pracę na różnych źródłach
Dodatkowym plusem było to, że w XVI w. nieznane były jeszcze żadne daty poprzedzające 4713 r. p.n.e., więc wszystkie daty w nowym kalendarzu byłyby dodatnie.
Trzy stulecia później zaadaptował go do swoich potrzeb i spopularyzował słynny astronom William Herschel, powołując się na porządek, który dzięki datom juliańskim udało się wprowadzić w badaniach historycznych. Dziś podobny sposób zapisu znaleźć możemy w arkuszach kalkulacyjnych, które odliczają daty od „dnia zero” ustalonego zazwyczaj na 1 stycznia 1900 r.
To się robi coraz ciekawsze.
- No dobra, trochę oszukiwałem z tą prostotą. Astronomowie w dzisiejszych czasach dokonują tak precyzyjnych obserwacji, że dni juliańskie odliczane na Ziemi przestają nam wystarczać. Do lat 90. zeszłego wieku korzystaliśmy więc ze Słonecznych Dni Juliańskich (HJD) - czasu liczonego „na Słońcu”. Ale i to okazało się za mało. Przestawiliśmy się więc jakiś czas temu na Barycentryczne Dni Juliańskie (BJD) - czas liczony tak, jakbyśmy byli w centrum masy całego Układu Słonecznego. Te dwa czasy dzielą tylko 4 sekundy, ale dla astronomów to spora różnica.
Jednak i ten czas okazał się niewystarczająco precyzyjny! Biorąc pod uwagę efekty relatywistyczne w Układzie Słonecznym (dylatację czasu powodowaną przez studnię grawitacyjną Słońca i planet), dodajemy teraz jeszcze jedną poprawkę i uzyskujemy wykorzystywany od 2006 r. czas, który jest zwany: Barycentrycznymi Dniami Juliańskimi w Dynamicznym Czasie Barycentrycznym (BJD_TDB).
Nie macie lekko.
- W całej tej historii najciekawszy jest sam fakt poszukiwania czasu standardowego, który pozwala wyjść poza wszelkie okowy miejsca, gdzie się znajdujemy. Zaczęliśmy od konkretnego, ceglanego, narzucającego całemu światu własną definicję czasu obserwatorium w Greenwich, a skończyliśmy w wirtualnym, matematycznie obliczanym punkcie środka masy Układu Słonecznego..., ale bez Układu Słonecznego dookoła, tak by jego obecność nie zakłócała pomiaru czasu.
W porównaniu z tym problem czasu letniego i zimowego, z jakim borykają się przeciętni zjadacze chleba, to pikuś.
https://wyborcza.pl/7,75400,22562569,zmiana-czasu-to-dla-ciebie-problem-sa-tacy-ktorzy-maja-z-czasem.html
--
We are House Atreides. There is no call we do not aswer. There is no faith that we betray.