Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Krótka historia karłów

49 551  
238   43  
W drugiej połowie XVIII wieku snobistyczne, austriackie salony, gdzie bawili się możni oraz członkowie królewskiej rodziny, często gościły pewnego małego celebrytę. Był to liczący sobie sześć wiosen chłopiec, który wymiatał na fortepianie lepiej niż niejeden dorosły kompozytor. Niektórzy ze sceptyków nie wierzyli, że taki mały dzieciak może mieć aż taki talent i uznali, że w rzeczywistości jest to wykształcony muzycznie karzeł udający jakiegoś małolata.

Wolfgang Amadeusz Mozart karłem, jak wiadomo, nie był. A, szkoda – być może ta przypadłość tłumaczyłaby jego geniusz. Okazuje się bowiem, że według dawnych legend osoby o wyjątkowo nikczemnym wzroście mają boskie pochodzenie…

Boskie kurduple

Dawni Egipcjanie wierzyli, że karły to reprezentanci Besa – boga związanego z domem i rodziną. Czasem też utożsamiano ich z Ptahem – jednym z najpotężniejszych bóstw, ale też opiekunem rzemiosła i sztuki. Boskie „pochodzenie” karłów sprawiało, że ci darzeni byli szczególnym szacunkiem i często piastowali, o ironio, wysokie stanowiska polityczne. Często też imali się tak poważanych zawodów, jak jubilerstwo, czy… łapanie ptaków.


Nieco dziwniej sprawa wyglądała w starożytnej Grecji. Wierzono, że karzeł jest małym, psotnym człowieczkiem z wyjątkowo dużym libido. To dlatego karły odgrywały szczególnie dużą rolę podczas rytuałów związanych z kultem Dionizosa – boga dzikiej natury. Wiele dzieł sztuki z tamtego okresu przedstawia małych, łysych kurdupli, którzy dyndając swymi przerośniętymi penisami, uganiają się za niewinnymi Greczynkami.
Dziś wiemy, że karłowatość nie ma nic wspólnego z boskimi interwencjami, a jest efektem jednego z przynajmniej trzystu znanych nam czynników, które odbijają się na zatrzymaniu wzrostu.

Królewskie maskotki

Moda na „zatrudnianie” liliputów w charakterze błaznów i pociesznych krasnali rozśmieszających gawiedź rozpoczęła się najprawdopodobniej w Chinach. Żyjący w VII wieku naszej ery cesarz Hsuan Tsung miał na punkcie karłów prawdziwe zboczenie. Władca posiadał nietypowe hobby polegające na „kolekcjonowaniu” karłowatych niewolników i zamykaniu ich w specjalnym haremie…
Wkrótce także i żaden europejski dwór nie mógł obejść się bez jakiegoś pociesznego, małego człowieczka rozbawiającego żądnych taniej rozrywki, zblazowanych arystokratów. Również i na naszym gruncie karierę zrobił niejaki Józef Boruwłaski, znany bardziej jako Joujou, który mimo swojego wysokiego, jak na „wzorowego” karła, wzrostu (ok. 99 cm) stał się prawdziwa gwiazdą. Joujou różnił się od innych małych błaznów tym, że miał harmonijną i proporcjonalną budowę ciała.


Borusławski znany był w całej Europie, gdzie goszczono go na największych dworach i bankietach. Znany był nie tylko z doskonałego poczucia humoru, ale i wybitnej inteligencji i znajomości wielu języków. No i uwielbiały go kobiety – Joujou zdobywał ich serca kwiecistymi komplementami, grą na gitarze oraz tańcem. Pupilek arystokratów miał jednak pewną słabość. Zwała się ona Izalina Barboutan. Była to słynąca z olśniewającej urody emigrantka z Francji, która całkiem zawróciła Joujou w głowie. Zakochany
karzeł nie miałby pewnie zbyt dużych szans, gdyby nie interwencja samego Stanisława Augusta Poniatowskiego, który zaczął wypłacać małemu celebrycie całkiem sporą, roczną pensję. Dzięki temu karzeł zyskał przychylność rodziny uroczej Francuzki i już wkrótce stanął z nią na ślubnym kobiercu.
Najlepsze jednak jest to, że to Borusławski był tym, który śmiał się ostatni. Wszyscy dworzanie, których do rozpuki bawiły popisy małego gwiazdora, zmarli na długo przed nim samym. Joujou dożył 98 lat, co w tamtych czasach było wiekiem wręcz biblijnym.
 
Na polskich ziemiach znany też był Nicolas Ferry – karłowata maskotka króla Stanisława Leszczyńskiego. Ten akurat błazen zapisał się w historii, jako nieznośny liliput terroryzujący królewską służbę. Ferry miał w zwyczaju z zaskoczenia kopać w golenie służących i wpełzać pod suknie możnych pań.


Moda na „hodowanie” liliputów niekiedy przybierała dość absurdalne formy. Włoska markiza
Isabella d’Este traktowała niskich ludzi jako przedmioty kolekcjonerskie, które gromadziła podobnie jak złote naczynia, obrazy, czy zdobione meble. Arystokratka próbowała też karły rozmnażać, a nawet zbudowała dla nich specjalne pomieszczenia z mikroskopijnymi pokoikami i schodami.

Jak przeciąć człowieka na pół? I dlaczego do tego zabiegu potrzebny jest karzeł?

Wieki mijały, a popyt na karłowatych błaznów wcale nie malał. Mimo że wielu małych ludzi  robiło takie kariery jak na przykład Antoine Godeau – poeta, a później i ceniony, francuski biskup, większość wyjątkowo niskich osób trafiała do tzw. przemysłu rozrywkowego. Jedni pracowali w cyrkach, inni - w jarmarcznych teatrzykach, czy też obwoźnych „wioskach liliputów”.
Chociaż byli tacy, którzy nawet i w tej branży dali się zapamiętać jako prawdziwi wymiatacze. Owen Farrell, zwany też „Irlandzkim Krasnalem” był prawdopodobnie drugim (dlaczego drugim? - o tym później) najsilniejszym karłem w historii. Zasłynął z tego, że potrafił unieść czterech dorosłych mężczyzn naraz - po dwóch na każdym ramieniu.
W latach 20. ubiegłego wieku magicy w całej Europie zaczęli wykonywać pewną dość szokującą sztuczkę polegającą na przecięciu człowieka na pół. Istnieje wiele wariacji tego triku, jednak najbardziej efektowna jest ta wymyślona przez znanego iluzjonistę Rajah Raboida.
Do wykonania tego numeru potrzebne były trzy osoby: dwóch bliźniaków oraz karzeł. Jedno z bliźniąt cierpiało na pewną rzadką przypadłość – mężczyzna urodził się z niewykształconymi, krótkimi nogami. Nietrudno domyślić się na czym sztuczka polegała. Widzowie omdlewali z wrażenia, a nawet dostawali ataków paniki widząc jak ostrze przecina człowieka na pół, a następnie jego nogi zaczynają uciekać, podczas gdy kadłubek gania za nimi na rękach…




Laboratorium doktora Mengele

Doktor Josef Mengele, człowiek który za swoje czyny powinien skonać w mękach, był lekarzem pracującym w Auschwitz. O ile oczywiście „pracą” nazwać można nieludzkie eksperymenty przeprowadzane na więźniach. Amputacje bez znieczulenia, zakażanie chorobami i inne czyny, które mogły urodzić się w głowie chorego psychopaty to jedne z wielu występków tego zbrodniarza. Zbrodniarza, który zresztą nigdy za swe czyny nie poniósł odpowiedzialności. Czystym fartem udało mu się zbiec do Ameryki Południowej, gdzie zmarł dopiero w 1979 roku.
Mengele, będąc jeszcze pracownikiem „służby zdrowia” w Auschwitz miał szczególną słabość do bliźniąt oraz do karłów. Dlatego też wszyscy kwalifikujący się do badań ludzie z miejsca trafiali pod jego skrzydła „Anioła Śmierci”.


W maju 1944 roku do obozu trafiła dziesięcioosobowa żydowska rodzina Ovitzów, z których ósemka była karłami. Zanim wybuchła wojna Ovitzowie przez 15 lat robili karierę jako teatralna trupa. Mengele miał pewną teorię – wierzył, że karłowatość to jeden z elementów ewolucji Żydów. Kiedy dowiedział się, że właśnie do komory gazowej trafili Żydzi z ostatniego transportu, wśród których znalazła się rodzina liliputów, lekarz nie wahał się uratować ich z tej pułapki. W ostatnim momencie kazał wyciągnąć swe półżywe „króliki doświadczalne” z pomieszczenia.



Mengele zapewnił im całkiem niezłe, jak na obozowe realia, warunki. I co najważniejsze – zagwarantowano im bezpieczeństwo, tak długo jak obozowym lekarzem będzie „Anioł Śmierci”. Żywot rodziny daleki był jednak od sielanki – prowadzono na nich okrutne doświadczenia, wliczając w to pobieranie szpiku kostnego, czy wyrywanie zębów. Większość z Ovitzów przeżyła piekło obozu i po jego wyzwoleniu wyjechała do Izraela.


Czy karzeł może urosnąć?

Około 80% karłów cierpi na achondroplazję – wrodzoną chorobę polegającą na mutacji pojedynczego genu. Mimo że w naturalny sposób nie da się zmusić organizmu do wzrostu, to naukowcy od lat szukają skutecznej metody na pomoc ludziom cierpiącym na karłowatość. Niedawno na przykład francuscy naukowcy testowali działanie zastrzyków z rekombinowanego białka sFGFR3. Póki co doświadczenia przeprowadzano na małych myszach z achondroplazją i wyniki były bardzo obiecujące – udało się nakłonić kości rozwijających się zwierząt do normalnego wzrostu. Wprawdzie do testów na ludziach jeszcze długa droga, ale badacze widzą nadzieję w tej terapii.


Póki co jednak jedyną metodą leczenia karłowatości są skomplikowane zabiegi wydłużania nóg. Polega to na wielokrotnym łamaniu kości piszczelowej w okresie kilku miesięcy. W ten sposób zmusza się organizm, aby w procesie gojenia nadbudowywał nieco więcej kostnej tkanki. Ta niebywale bolesna terapia nie przynosi jednak cudów – w najlepszym wypadku pacjent „urośnie” o 7,5 centymetra…


Najmniejszy największy siłacz pochodzi z Polski!

Historia zna wielu niewielkich ludzi, którzy zrobili wielkie kariery. W tym momencie oczywiście najbardziej rozpoznawalnym karłem jest Peter Dinklage – aktor znany z roli Tyriona Lannistera, chyba jednego z ostatnich bohaterów „Gry o tron”, którego jeszcze nie udało się ubić.
Jest jeszcze Kenny Baker, który od czterech dekad wciela się w R2D2, a także Bridget Powers – wytatuowana gwiazda kina porno, która obecnie rozwija swój wokalny talent w heavy metalowym zespole BlakkOut.

 
My natomiast możemy być dumni z Andrzeja Stanaszka – polskiego sportowca, który mógłby zawstydzić niejednego siłacza. W ciągu swojej sportowej kariery, gość ten zdobył tyle medali, że prawdopodobnie musiałby spędzić wieczność na ich polerowaniu. Zobaczmy – ośmiokrotny tytuł mistrza świata w trójboju siłowym (tyle samo tytułów zdobył w zawodach europejskich), dziesięciokrotny mistrz świata w wyciskaniu na leżąco (w mistrzostwach europejskich zdobył osiem takich tytułów). Andrzej jest też wielokrotnym mistrzem świata w przysiadzie ze sztangą. Czapki z głów!

4

Oglądany: 49551x | Komentarzy: 43 | Okejek: 238 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało